W starym kinie, czyli o niegasnących emocjach.

Wszystko przez placek z wiśniami.

Piekłam niedawno cherry pie, nawet dwa razy: raz z czereśniami, raz z wiśniami. I ten wiśniowy był o wiele lepszy. A potem przeczytałam, że prawdziwy cherry pie, to po pierwsze nie ma na wierzchu kratki, tylko nakłute w kilku miejscach ciasto, a po drugie: wiśniowe nadzienie się podgrzewa i zagęszcza. Szukając szczegółów w odmętach Internetu znalazłam jeszcze trzy inne wersje – zarówno ciasta, jak i nadzienia, no i kompletnie zgłupiałam. Postanowiłam więc przećwiczyć wszystkie znalezione wersje nadzienia, a problem wierzchu rozwiązać sięgając do źródła, czyli Agenta Coopera. W tym celu włączyłam dziś z rana odcinek pilotowy Twin Peaks. Z rana, bo pamiętałam, że kiedy oglądałam ten serial wieki temu, to się bałam wieczorami. Do tego stopnia, że chodziłam i zamykałam okiennice na Tuwima, bo tak się złożyło, że oglądałam serial u Madre, pilnując im mieszkania, kiedy z pozostałymi dziećmi wyjechali nad morze na wakacje.

Ciekawa byłam, jak odbiorę ten serial po prawie trzydziestu latach. I faktycznie narracja się nieco zestarzała. Najbardziej chyba gra aktorska, szczególnie w scenach rozpaczy i przerażenia. Ale nawet to (wydawałoby się wypełnione dłużyznami) wprowadzenie, w jakiś dziwny sposób przyciągało uwagę. Że moją – mogłam się spodziewać, wszak wiedziałam, co będzie dalej, a w mej pamięci wyryło się na wieki, że Twin Peaks to serial kultowy i zrośnięty z popkulturą lat dziewięćdziesiątych. Ale przyciągnęło przed telewizor moich zdecydowanie dwudziestopierwszowiecznych synów, żyjących w rytmie, nazywanym onegdaj „dynamicznym montażem MTV”. I jak przyciągnęło, to zatrzymało do napisów końcowych.

Bardzo mnie to zaskoczyło, przyznaję. W sumie to do tej pory nie otrząsnęłam się ze zdziwienia. Oglądali z dużym zainteresowaniem. Nie jestem pewna, czy nie za dużym. I czy aby na pewno chcę, żeby towarzyszyli mi w oglądaniu reszty serialu… Bo z jednej strony niby są dorosłymi ludźmi, ale z drugiej mam pewne wątpliwości do ich psychicznej gotowości na spotkanie z taką dawką surrealizmu i przemocy.

Niestety nie zobaczyłam wiśniowego placka – agent Cooper jadł donuty a o placku jedynie wspominał. Będę musiała obejrzeć kolejny odcinek… I nie wiem, co zrobić z chłopakami…

© 2023, Jo. All rights reserved.

Leave a Reply