
Co można odkryć w miejscu, w którym spędza się wakacje od ponad dwudziestu lat? Poza flamingami, rzecz jasna. I tym, że (prawie) nic nie jest takie, jak dawniej?
Otóż można restauracje. I to takie, które mijało się latami, niesłusznie wychodząc z założenia, że musi być w nich strasznie drogo.
Ristorante Il Granaio
Położona w samym centrum rodzinna restauracja z tradycyjną lokalną kuchnią, zaprasza wystawionymi na deptak ławami. W środku jest przyjemnie chłodno, a na tyłach budynku znajduje się uroczy ogródek. Jedzenie bardzo dobre. Mój nieśmiertelny Test Na Fritto Misto zaliczony na 6+. Pitera risotto al mare też podobno znakomite. Trzeba będzie tu wrócić.






Ristorante Pizzeria La Scaletta
Prz schodach prowadzących do tej restauracji, robiliśmy zdjęcia dwadzieścia jeden lat temu… To było przed epoką cyfryzacji domowego archiwum, więc chyba ich nie znajdę. Powiększona odbitka wisiała w naszym salonie przez długie lata… Teraz – zachęceni wieczorem w znajdującej się po sąsiedzku Il Granaio, postanowiliśmy zjeść tam kolację.
Z tarasów (chyba czterech) La Scaletty roztacza się obłędny widok na rozlewisko z flamingami. Poza tym mają bardzo dobrą pizzę i doskonałe desery. Atmosfera włoskiego letniska: głośno, tłumnie i wesoło, więc jeśli ktoś szuka spokojnego miejsca, to raczej gdzie indziej. My byliśmy bardzo zadowoleni.





Cremeria Corradini
Naszą trójkę kończy miejsce z najlepszymi lodami w tej części świata. Uwielbiamy je. I nigdzie indziej nigdy nie pójdziemy na miodowe cuda albo fior di latte. Proszę państwa to jest absolutne mistrzostwo świata! To tu były latami robione zdjęcia czwórki naszych dzieci na ławeczce 🙂






Ale nie myślcie sobie, że my tam tylko jedliśmy! Wyciskaliśmy z tego tygodnia, ile się dało! Bo i Grosseto, i Scarlino, i flamingos! Ale były też miejsca mniej spektakularne, choć wiele dla nas znaczące. Na przykład place zabaw: ten przy promenadzie, na którym Panicze w dzieciństwie spędzali wakacyjne godziny, i ten pod piniami w Follonica, gdzie zdarzyło mi się czekać z chłopakami, aż Piter zrobi zakupy w COOPie. Łezka się kręci w oku… Chociaż Kuba nadal bije resztę na głowę, jeśli chodzi o sprawność fizyczną.





Ponownie przeszliśmy się kilka razy przez Castigliońskie wzgórze… O matko… dopiero jak to napisałam, to sobie uświadomiłam, jak to brzmi… No trudno, niech zostanie 😀
To bardzo przyjemna trasa, trochę pod górkę, ale widoki warte małej wspinaczki. Chyba, że akurat ma się skręconą nogę w kostce, rwę kulszową, albo dziecko w wózku. Przerabiałam wszystko.














Rzucam okiem do wakacyjnego albumu. To już prawie koniec. Udało nam się ten tydzień cudem wyszarpać i wykorzystaliśmy go w całości. I mieliśmy tylko jeden trudny dzień, ostatni, tuż przed wyjazdem, więc można powiedzieć, że to faktycznie był cud.
cdn
PS.
To, na co Janek wskazuje na głównym zdjęciu, to autentyczny ślad po kuli. Nie wiemy, z której wojny, więc lubimy sobie wyobrażać, że wystrzeliła ją armata pirackiego statku 😉
Tu znajdziesz pozostałe relacje z naszych tegorocznych wakacji w Maremmie:
© 2023, Jo. All rights reserved.