Pomyślałam sobie, że może by tak spróbować raz jeszcze wrócić do gry. Nie żeby wszystko się poukładało, ale Kuba znalazł swoje miejsce, Janek otrząsnął się z ubiegłorocznych doświadczeń i zrozumiał, że może więcej, niż sądził a moje leki częściowo zaczęły działać, więc dlaczego by nie spróbować? Na przykład na wiosnę. Powiedzmy… dwunastego marca?
Pogoda była łaskawa. Panowie trzasnęli mi torcik i sznycelki. Nikt się z nikim nie kłócił. Za sprawą magii fejsbuka sporo ludzi złożyło mi życzenia. Całkiem spoko.
Raz jeszcze doszłam do wniosku, że wprawdzie nie jestem niezniszczalna, a ostatni rok był wyjątkowo trudny – dla nas wszystkich, ale może Opatrzność da nam teraz chwilę oddechu i jakoś damy radę jeszcze trochę pobyć.
Janek mi zagrał A Thousand Years. Adekwatnie (z poprawką na to, że nie jesteśmy wampirami).
A na koniec imprezy trzasnął No Time To Die.
Postaram się zastosować.
© 2025, Jo. All rights reserved.