Wg kalendarza jest dziś Wielki Piątek – dzień skłaniający do refleksji, więc przychodzę z taką refleksją, wywołaną mnogimi wypowiedziami różnych osób w ostatnim czasie.
Z definicji grzech jest przekroczeniem zasad swojej religii. Mocno podkreślę tu słowo SWOJEJ, inaczej wdepniemy w rozlewisko nie do ogarnięcia. Bo nie ma czegoś takiego, jak zasady uniwersalne. Wszystko odbywa się w obrębie konkretnego kodeksu. A ten kodeks zasadniczo dotyczy własnych wyznawców. A przynajmniej tak powinno być.
Mamy dwanaście wielkich światowych religii i około dziesięciu tysięcy innych kultów. W tej sytuacji pytanie: Które normy obowiązują? jest po prostu retoryczne, a jedyna sensowna odpowiedź brzmi: Te, które dotyczą wyznawanej przez ciebie religii. Bo tylko postępując świadomie i intencjonalnie możesz złamać jej zasady (chociaż radykałowie nie zgodziliby się ze mną ani trochę). Inaczej wszyscy grzeszymy – bo wszystko, co robimy (lub nie robimy) pozostaje w sprzeczności z czyimś systemem wartości (lub odgórnie narzuconych zasad).
Nie przeszkadzają mi cudze wierzenia. Ani z zasady żadna religia. Wierzę w wolność poglądów i wyborów. Każdy może sobie wierzyć, w co tylko zechce. Nawet w różowe jednorożce. Dopóki nie każą mu zabijać innowierców. I dopóki nie żąda ode mnie, żebym również w nie wierzyła. Bo wiary nie można wymusić: albo się w coś wierzy, albo nie. Koniec tematu.
Może więc zamiast szukać źdźbła w oku bliźniego – zająć się ociosywaniem własnej belki? Tak dla odmiany, higieny psychicznej i dążenia do doskonałości.
© 2023, Jo. All rights reserved.