Jak wam mijają święta? My (z życiowej konieczności) wrzuciliśmy na luz i chyba dobrze nam to zrobiło. To znaczy: Piter mieszał półtorej godziny kajmak, BB robił farsz do indyka a Jakub przecierał cukier puder przez sitko, ale poza tym wrzuciliśmy na luz i zrezygnowaliśmy ze wszystkiego, co zbędne, zachowując elementarne minimum. Na przykład buty. Panicze całą niedzielę ostentacyjnie chodzili w butach i dopiero wieczorem odpuścili, uznając, że już można.
Tak, to prawda: powiedziałam, że jeśli chcą mieć święta, to muszą je sami zrobić. Ale to nie oznaczało focha, a jedynie życiową niedyspozycję. Zresztą w tej niedyspozycji zrobiłam serniki, ale już mazurki i baby poszły we współpracy: Piter robił ciasto, ja resztę, BB sprzątał. Daliśmy radę, zwłaszcza że wiosenne porządki potraktowaliśmy tak daleko symbolicznie, jak się dało. Czyli na poziomie cotygodniowego sprzątania domu.
Panicze pilnują tradycji. Zwłaszcza Jakub. Wyskoczyliśmy na chwilę ze święconką do Wilanowa.
Oszczędzę wam zdjęć jedzenia.
Jak widać: pogoda była ładna, więc postanowiliśmy ruszyć się z domu na mały spacerek.
Ponieważ pogoda zachęcała do dalszych spacerów – podjechaliśmy na Starówkę. I całkiem niespodziewanie skręciliśmy w lewo, zamiast w prawo, a potem – sami nie wiedząc czemu, poszliśmy wzdłuż budynków klasztoru benedyktynek sakramentek, odkrywając zupełnie nieznany nam fragment Warszawy. Sam klasztor ma dość ciekawą historię – od ufundowania przez Marysieńkę Sobieską, po okres Powstania Warszawskiego i udzielania schronienia uciekinierom z Woli. Wtedy też przeorysza klasztoru, otwierając trwającą od początku klasztoru klauzurę, umożliwiła powstańcom łączność między Starówką a Rybakami. Tu uczyły się córki zamożnych szlacheckich rodzin, między innymi Maria Wasiłowska (później Konopnicka) oraz Eliza Pawłowska (którą znamy pod nazwiskiem męża, pana Orzeszki).
A potem (w sumie przedtem też) były pasztety, kiełbasy i szynki. Sałatki. Babki, serniki i mazurki. I powiem wam, że chociaż przerażenie budzi opcja mieszania przez półtorej godziny kajmaku, to jest tego wart. A takiego mazurka, jak ten odziedziczony po Pitera Mamie, nigdzie się nie kupi.
Ja was bardzo przepraszam – powinnam była uprzedzić na początku, że na zdjęciach wyglądam jak własna prababka po ekshumacji bardzo niekorzystnie, ale też tak byście wyglądali po tylu nieprzespanych miesiącach. Właściwie ja się dziwię, że w ogóle udało mi się wyjść z domu gdziekolwiek poza lekarzem. Ale Madre tradycyjnie mi pisze „No ty świetnie wyglądasz!” i dochodzę do wniosku, że nie ma to jak iść w zaparte. Ona chyba dopiero widząc mnie w trumnie uzna, że sobie nie wymyślam złego samopoczucia, tylko naprawdę jestem dość poważnie chora.
A dzisiaj Panicze poszli na rower. Korzystają z pogody. I z życia. Bo przecież Święto Wiosny (bez względu na to, czy je nazwiemy Wielkanocą, czy Jarymi Godami) jest świętem życia, zwyciężającego śmierć i ciemność.
© 2023, Jo. All rights reserved.