
Słyszeliście kiedyś tę nazwę? Tak myślałam. To teraz uwaga: TU urodził się Leonardo z Vinci.
Żeby dostać się z Vinci do Casa natale di Leonardo, trzeba pojechać dalej, w górę. Niespełna trzy kilometry. Droga wiedzie zakrętami wśród gajów oliwnych. Oko zatrzymuje się co chwilę na malowniczych wzgórzach. Nietrudno w takim otoczeniu oddawać się kontemplacjom.













Dom rodzinny największego geniusza wszech czasów składa się z dwóch izb. Na planie widzicie jeszcze budynek gospodarczy. Całość pełni obecnie funkcję bardziej miejsca pamięci, niż muzeum. W kilku pomieszczeniach odbywają się różnego rodzaju konferencje i prezentacje. Natomiast w samym domu mamy popiersie, tablice z biogramem oraz (oczywiście) multimedialną prezentację „światło i dźwięk”. Oraz tłumy zalegających gdzie się da turystów, uniemożliwiających zrobienie zdjęcia, które nie kojarzyłoby się z „afterparty u Leo”. Więc nie zrobiłam prawie żadnego. Ale opowiem wam o odczuciach.
Dom leży na pagórku, a którego roztacza się przepiękna panorama. Mieliśmy szczęście, bo słońcu udało się wreszcie przebić przez chmury i mogliśmy nacieszyć oczy gajami oliwnymi i winnicami, malowniczo pokrywającymi okoliczne wzgórza. Udajmy przez chwilę, że nie ma innych turystów. Usiądźmy w cieniu drzew na dziedzińcu. Złapmy oddech. Jakie było życie rodziny, która mieszkała tu prawie sześćset lat temu?
Wracając do Il Piano zaglądamy jeszcze do położonej przy drodze wystawy prac Leonardo. W budynku dawnej winiarni wywieszone są reprodukcje najsłynniejszych obrazów Leonarda z opisem. A w wyjściu, pod Ostatnią Wieczerzą, siedzi na zydelku Nonno i sprzedaje jakieś breloczki. Ze spokojnym sercem możecie ją sobie odpuścić. Tak naprawdę jest wyłącznie dowodem na wyciśnięcie do końca tematu słynnego lokalsa. Wraz z fusami.




Wyjechaliśmy na tę wycieczkę dość późno, bo musieliśmy czekać, aż kondycja Jakuba się ustabilizuje i będzie można wyjść z domu, przez co nie zdążyliśmy wrócić na tour po winnicy i degustację win produkowanych w Il Piano. Ekspozycje okazały się mało porywające. Budynki zaadaptowano na muzea w dość siermiężny sposób. Jeśli zapytacie, czy było warto, odpowiem z przekonaniem: TAK. Choćby po to, żeby móc powiedzieć:
Leonardo? Vinci? No pewnie, że byłam!
Ale ja generalnie lubię takie historie 😉
część pierwszą wycieczki śladami Leonardo znajdziesz tu:
© 2023 – 2025, Jo. All rights reserved.