
Podczas blogowych przeprowadzek przepadła relacja z multimedialnej wystawy poświęconej geniuszowi z Vinci. Zdążyliśmy na nią (tę wystawę) dosłownie w ostatniej chwili i wyszliśmy pod ogromnym wrażeniem, na nowo definiując określenie GENIUSZ. Bo Leonardo, ze swoim nie dającym się skatalogować geniuszem, do dziś budzi niekwestionowany zachwyt i podziw.
Warszawska wystawa pokazywała modele najróżniejszych wymyślonych i skonstruowanych przez Leonardo urządzeń – ze współczesnych ich wersji korzystamy do dziś, nie mając pojęcia, kto jest autorem prototypów. Był też pokaz multimedialny, wprowadzający widza w atmosferę niecodzienną i jakby z zupełnie innego świata (bo moim zdaniem Leonardo z takiego właśnie pochodził i tylko przypadkiem oraz na chwilę zawitał na Ziemię). Były ryciny z grafikami i studiami anatomicznymi. Wszystko razem ogłuszało nieco mój prosty umysł i wychodząc zadawałam sobie tylko jedno pytanie: Jak to możliwe, że te koncepcje zrodziły się w głowie jednego człowieka???
Rzućmy okiem na fotograficzny skrót z tej ekspozycji, a potem pójdziemy dalej:
Parę miesięcy później spędzaliśmy wakacje w San Gimignano – oddalonym od Vinci niecałą godzinę jazdy. Kiedy tylko okazało się to możliwe, pojechaliśmy na małą wycieczkę.
Muzeum Leonarda, to tak naprawdę trzy lokalizacje. Pierwszą z nich jest znajdujące się w miasteczku, od którego pochodzi przydomek Leonarda (Leonardo z Vinci), Museo Leonardiano. I to od niego zaczynamy zwiedzanie.
Zaraz po wjeździe do Vinci wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo: miasteczko objeżdża się dokoła jednokierunkową ulicą, przy której teoretycznie można zaparkować samochód. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na wyróżnienie słowa TEORETYCZNIE… a to bardzo ważne słowo w tej sytuacji. Byliśmy poza sezonem, a i tak musiałby się wydarzyć cud, żeby znalazł się kawałek wolnego miejsca, na którym zmieścilibyśmy nasze auto i nie złamali przepisów.

No ale przecież jechaliśmy z Jakubem, który jak wiemy jest największym farciarzem świata, więc po zrobieniu rundki dokoła miasteczka, wjechaliśmy prosto na wolne parcheggio niemal pod drzwiami kasy biletowej. A potem to już naprawdę było z górki. Chociaż właściwie pod. Bo Museo, czyli kompleks budynków, w których możemy obejrzeć pamiątki po Leonardo, wystawy modeli wykonanych według jego projektów, szkice, ale też kościół, w którym Leonardo został ochrzczony, znajduje się na wzniesieniu.
Tym razem również korzystamy z udogodnień dla osób niepełnosprawnych i w kasie otrzymujemy wejściówki oraz plan z zaznaczonymi punktami do obejrzenia.
Zaczynamy od Castello Guidi: dość surowo zaadaptowanego na muzeum dawnego zamku. Znajdziemy tu różne modele, kilka tablic z wydarzeniami z życia Leonarda i pokój z multimedialną prezentacją. Z tarasu widokowego można wejść na wieżę, chyba że wieje silny wiatr. Akurat wiał. Pozostaliśmy przy rzuceniu okiem na panoramę. I zrobiliśmy sobie zdjęcie.
Z góry widzimy taras widokowy, a na nim ciekawy obiekt. Postanawiamy obejrzeć go z bliska.


Nie, nie mam na myśli BlueBoya. Jego oglądam z bliska wystarczająco często.
Spacer po tym niewielkim wzgórzu jest bardzo przyjemny, widoki ładne. Na dodatek spotykamy kilka zabawnych akcentów. Niestety na tym atrakcje się kończą, a wystawę w Palazzina Uzielli naprawdę można sobie odpuścić: to parę tablic i życiorys Leonardo. Kuba na chwilę robi postój na dziwnym placyku, a potem ruszamy dalej.
Ostatnim punktem na mapce jest Kościół Świętego Krzyża, czyli Chiesa di Santa Croce – miejsce, w którym ochrzczono małego Leonardo. Jakieś pięćset siedemdziesiąt lat temu. I powiem wam szczerze, że za każdym razem, kiedy w Italii znajdę się w miejscu, które kilkaset lat temu pełniło dokładnie takie same funkcje jak dziś, czuję się bardzo onieśmielona.
ciąg dalszy znajdziesz tu:
© 2023, Jo. All rights reserved.