
Czasami nic nie idzie zgodnie z planem. Właściwie na ogół. I zazwyczaj problemem jest Jakuba autyzm.
Przez lata przywykliśmy do układania wszelkich planów pod Kubę. Bywa, że budzi w nas to ogromny sprzeciw, ale nauczyliśmy się również, że próby przeforsowania własnych opcji są najgłupszym wyjściem z możliwych, bo nie dość, że pogarszają sytuację i zżerają nerwy, to na ogół prowadzą w ślepe uliczki albo… do punktu wyjścia. Zatem dopasowanie planów do Jakuba to najzwyklejsza droga na skróty. Ale czasem się nie da. Albo idiotycznie upieramy się przy swoim i nie chcemy odpuścić, wychodząc z założenia, że do cholery nam też się coś od życia należy. A bywa i tak, że realizujemy Kuby zamówienie, ale na miejscu coś nie styka…
Holandia sprzed roku wisi mi ciężarem. Bo nic nie poszło zgodnie z planem. Pogodę mieliśmy koszmarną. Na dodatek zmieniła nam się podczas podróży i z polskiego upału wpadliśmy w holenderskie zimno i deszcz, delikatnie mówiąc słabo przygotowani. Kuba od razu przeszedł w stan pretensji i to mu się utrzymało przez cały wyjazd. Miewał chwile spokoju, kiedy siadał nad zeszytem do bazgrania i nawet coś tam do siebie gadał zadowolony, ale generalnie jechał na ostrym wkurwie, a fazy nastrojów zmieniały mu się jak szkiełka w kalejdoskopie na wertepach.
Na dodatek wszystko było nie tak.
Jedynym daniem na kolację, które Kuba zgodził się zjeść w hotelowej restauracji, była pasta. No to mu podali penne rigate… Jedną z Trzech Past Na Świecie, Których Kuba Nie Tknie. Pozostałe to orecchiette i tortellini. Że go Piotr wtedy nie zabił, to do tej pory budzi mój podziw i szacunek. Ja po prostu wyszłam.
Nasz ulubiony grill bar okazał się być zamknięty, a kiedy poszliśmy tam następnego dnia – już Jakubowi się odwidziało, i siedząc nad wybitnym burgerem truł dupę o… burgera z McDonaldsa!
Padał deszcz i było pieruńsko zimno, więc Kuba dostawał szału. Ale podejrzewam, że gdyby świeciło słońce, też okazałoby się, że pogoda mu nie odpowiada.
Na spotkanie z Dasią, na które czekałam od dwóch lat, pojechaliśmy w stanie skrajnego wyczerpania emocjonalnego i do tej pory bardzo mi przykro, bo się niezbyt popisaliśmy jako goście…
No a wracając utknęliśmy na 14 godzin na niemieckich autostradach, co skończyło się dla mnie wielomiesięczną rehabilitacją za ciężkie pieniądze.
Krótko mówiąc: trudno o bardziej spieprzone wakacje.
No chyba, że przypomnimy sobie te trzy tygodnie we Włoszech w 2022…
Takich sytuacji jest w naszym życiu na pęczki. Gdybym faktycznie pisała dzienniko-blog, ale taki o wszystkim co się dzieje, to by mnie zamknęli za doprowadzanie ludzi do depresji i prób samobójczych. Zresztą pewnie sama już bym nie żyła, jak mam być szczera.
Wiecie, ja się wychowałam w środowisku tak narzekającym na wszystkich i wszystko, tak dołującym człowieka i roztaczającym wizję, że kiedyś będzie lepiej i trzeba to wszystko przeczekać, że zasadniczo powinnam popełnić samobójstwo we wczesnym dzieciństwie. Tyle, że ja jestem z urodzenia uparta i na przekór postanowiłam wycisnąć z życia najlepsze co się da. Więc powyższe holenderskie wakacje tak zmodyfikowałam we wspomnieniach, zdjęciach i rozmowach (mam na myśli to o czym i w jaki sposób rozmawialiśmy będąc tam ale i po powrocie), że nie kłamiąc ani słowa, wyglądają one tak:
W BBQ Barze robią najlepsze na świecie terobaki (czytaj: krewetki z grilla). Warto było wytrzymać Kuby niezadowolenie i je zjeść. No i ta obsługa! Super goście.
Jedyne dwa słoneczne dni przypadły na nasze dwie wycieczki. Mieliśmy farta!
Wycieczka do Muzeum Tintina – rewelacyjna! Nie mogę uwierzyć, że BlueBoy niczego się nie domyślił, aż do słynnego:
– Janek, czy ty wiesz, gdzie jesteśmy?
– No w Belgii.
– JAN! Popatrz na tę tablicę!


Tak właśnie było. Nic nie kłamię.
A po trzygodzinnym zwiedzaniu i rozwiązywaniu zagadek, poszliśmy na bajeczne naleśniki z lodami i belgijską czekoladą. I nawet Kuba był zadowolony.
Drugi ze słonecznych dni przypadł łaskawie na naszą wycieczkę z Dasią do Amsterdamu. Chyba mam lekką obsesję na punkcie Vincenta i ogromnie pragnęłam Van Gogh Museum. Ogromnie. Nawet, jeśli nie mają tam Gwiaździstej Nocy. I tego dnia było piękne słońce oraz nienajgorsze nastroje. Oraz Słoneczniki.



Tu Kalejdoskop Nastrojów Jakuba w pełnej okazałości.
I chociaż zamknięcie ducha impresjonizmu w betonowym pawilonie nadal uważam za zbrodnię na kulturze, to BYŁAM TAM. WIDZIAŁAM. A potem dostałam obłędu w sklepie. Ale bez absyntu i obcinania sobie czegokolwiek.
Więc zapamiętujemy te dwie atrakcje. Wracamy do nich w rozmowach i zdjęciach. I pewnie zapamiętamy na resztę życia.
Jeden z deszczowych spacerów po Roermond przyniósł i takie chwile:


Kuba uwielbia angielskie buldogi i holenderskie wiatraki…
A potem Janek znalazł Dunkin Donuts! I chociaż znowu Kubie wysiadł humor, to przynajmniej jego brat przyjął stosowną rekompensatę w postaci ostatniego niebieskiego kubka (który musieli mu ściągać z wystawy…) i pudełka pączków.


Mogłam ten wyjazd zapamiętać jako jedną wielką udrękę. Bo tak było. Ale w tej udręce zdarzyły nam się słoneczne chwile. I właśnie je postanowiłam zachować w pamięci. I kiedy rok później rozmawiamy o czternastogodzinnej podróży, a ja zastanawiam się, czy dam radę gdziekolwiek pojechać w tym roku, Janek przypomina Herge’a, Piter Vincenta, a potem sprawdzamy, czy nasza lodziarnia w Casti nadal działa, bo nic tak nie pomaga Kubie na zły nastrój, jak lody od Corradini…
Jeśli ktoś się uprze, żeby mieć udane wakacje, to nic mu w tym nie przeszkodzi. Jak również vice versa.
© 2025, Jo. All rights reserved.