Graz

Ponad czterdzieści razy mijaliśmy Graz jadąc na wakacje. Nigdy nie przyszło nam do głowy zjechać z autostrady. Aż do tego roku, kiedy zwiedzanie stolicy Styrii stało się dobrym pomysłem na wydłużenie wyjątkowo krótkiego urlopu.

Zatrzymaliśmy się jak zwykle w Oekotel Kalsdorf bei Graz – nie bez „atrakcji”, o których pisałam tu: W drodze powrotnej i cały dzień przeznaczyliśmy na rzucenie okiem, czy w ogóle warto jechać do Grazu.

Niech was nie zwiedzie kameralna atmosfera! To drugie co do wielkości i ważności miasto Austrii, mieszczą się tu regionalne władze, cztery uniwersytety i dwie szkoły wyższe, sporo zabytków, polski konsulat honorowy, a jego nazwa wywodzi się od słowa gradec – słoweńskiego wyrazu oznaczającego mały zamek, jako że Graz powstał na terenie wcześniejszej osady słoweńskiej o tej właśnie nazwie!

Nam skojarzył się z Krakowem i Budapesztem, ale może tak po prostu wyglądają miasta należące onegdaj do Monarchii Austro-Węgierskiej? Wysoko zabudowane, ciasne ulice, po których jeżdżą tramwaje, zaułki, placyki, cudownie zaskakujące przejścia bramami. Wisiały nam nad głowami ołowiane chmury, ale na szczęście na dobre rozpadało się dopiero, kiedy wsiedliśmy do samochodu, żeby wrócić do hotelu.

Jeden dzień to stanowczo zbyt mało na obejrzenie Grazu, ale byliśmy bardzo zadowoleni, że udało nam się chociaż tyle. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić wizyty w Café Sacher Graz, moim zdaniem (i tu BB mnie zabije) mocno przereklamowanej, ze względu na cenowy kosmos i przyzwoitą, acz nie oszałamiającą ofertę. Ale rozumiecie: tradycji musiało stać się zadość, więc zestaw w postaci Kaffee i Sachertorte zaliczyliśmy.

Bardzo niebezpiecznym miejscem okazał się firmowy sklep Chocoladenfabrik Josef Manner. I zapomnijcie o banalnych wafelkach przełożonych orzechowo-czekoladowym nadzieniem i marcepanowych kulkach z Mozartem… Tam jest po prostu WSZYSTKO! Praliny, wafelki, czekoladki, gadżety, akcesoria… Całe szczęście, że nie mają firmowego salonu w Warszawie, bo oznaczałby dla nas ruinę, bankructwo i przedwczesną śmierć. Wiem jedno: muszę tam wrócić! A póki co korzystam z potęgi internetowej sprzedaży on-line.

Na obiad wybraliśmy się do Glöckl Bräu – lokalnej restauracji z regionalną kuchnią, ogromnym wyborem piwa i kelnerem z upodobaniem używającym kilku znanych mu polskich słów. Zamówiliśmy… cóż, chyba nikogo nie zaskoczymy… Wiener Schnitzel z sałatką ziemniaczaną i piwo… I kiedy zmęczeni i rozbawieni lingwistycznymi popisami kelnera siedzieliśmy w restauracyjnym ogródku, zaczęło padać. Słuchajcie: w życiu nie widziałam tak sprawnej akcji ewakuacyjnej! Załoga restauracji dosłownie w ciągu pięciu minut przeprowadziła gości do sal, wraz ze wszystkim, co mieli na stołach. Wzięliśmy jedynie szklanki z napojami, a i to z własnej chęci pomocy! Wnętrze restauracji bardzo nam się podobało, a Panicze byli zachwyceni zarówno atmosferą, jak i zawartością talerza. Niestety nie zrobiłam zdjęć (poza jednym z zewnątrz) i naprawdę nie wiem, dlaczego.

Na koniec relacji zostawiłam Zbrojownię. Zbrojownia Styrii (niem. Landeszeughaus) jest największą na świecie zabytkową zbrojownią, posiadającą około 32 000 sztuk broni i uzbrojenia bitewnego oraz paradnego z XVI i XVII wieku, z okresu wojen z Turkami. Wśród kolekcji znajdują się min. zbroje, hełmy, pancerze, tarcze, miecze, broń drzewcowa, pistolety, proch strzelniczy, armaty. Taka ilość uzbrojenia mogła wyposażyć pięciotysięczną armię. Nawet jeśli nie jesteście wielbicielami militariów, warto to miejsce wpisać na listę, bo robi piorunujące wrażenie.

Przed wejściem do Zbrojowni trzeba zostawić cały bagaż w przechowalni. Nie ma wyjątków. Obsługa jest bardzo miła, życzliwa i stanowcza. Przy kasach jest możliwość kupienia różnych pamiątek i publikacji – przywiozłam sobie w ramach suweniru książkę Kuchnia Styryjska, po polsku. Zrobiłam tam jeszcze zdjęcie takiej międzynarodowej instrukcji:

Z okien zbrojowni widać dziedziniec Grazer Landhaus czyli Styryjskiego Parlamentu, na którym latem odbywają się koncerty. Na koncert nie trafiliśmy, ale i tak nam się podobał.

To już prawie koniec. Nie docenialiśmy Styrii ani jej stolicy. Chłopaki już planują kolejną podróż, tym razem wpisując na listę Wiedeń, Graz i Budapeszt. Kto wie? Może pora na nowe miejsca?

I pamiętajcie:

© 2023, Jo. All rights reserved.

10 Comments

Add Yours
  1. 1
    Quackie

    Oooczywiście że jak Kraków, na tych pierwszych zdjęciach zwłaszcza, pacząc od góry wpisu.

    W Grazu w 1988 jadłem pierwszą autentyczną pizzę w życiu, tzn. nie polski gruby placek drożdżowy z koncentratem pomidorowym Pudliszki i majerankiem (aczkolwiek czasami nostalgicznie wracam do takowych, w Gdyni mamy pizzerię Gdynianka, która je serwuje i cieszy się niesłabnącym powodzeniem), i kelnerka była Polką, w dzieciństwie wyemigrowaną z rodzicami do Austrii, w każdym razie po polsku mówiła zrozumiale, aczkolwiek z akcentem. A pizze były jak trzeba, czyli OGROMNE.

  2. 5
    Jan Piotrowicz

    No nareszcie. Długo czekałem na ten wpis.
    Fajnie było zwiedzić Graz, mam nadzieję że jeszcze pojedziemy tam. (i zahaczymy o dunkin donuts, które było kiedyś w Polsce).

  3. 9
    Piter

    A te 4 piętra zbrojowni robią wrażenie. Ponadto stropy są drewniane, więc słychać jak ktoś piętro wyżej spaceruje 🙂. Miasto bardzo ładne. No i zostało nam parę rzeczy do obejrzenia. Więc czeka nas powrót…

Leave a Reply