Jeżdżąc z Castiglione na zakupy do Follonica (nie mam pojęcia, czy nie powinnam tego odmienić na Folloniki), mijaliśmy położone na wzgórzu po prawej Scarlino. Kiedyś tam byliśmy – pod pozostałościami zamku i pomyśleliśmy, że może by to powtórzyć.
Nie weszliśmy na dziedziniec – brama była zamknięta. Zrobiliśmy rundkę dokoła i popodziwialiśmy widok ze wzgórza. I już mieliśmy wracać – bo nad nami zbierały się chmury (przecież od kilku dni ciągle zapowiadano załamanie pogody), ale… zobaczyliśmy panią z pieskiem, schodzącą w dół… W dół czego?
Scarlino jest miasteczkiem zaskakującym. Właściwie całe znajduje się na wzgórzu, więc zbudowano je piętrowo, a wąskie uliczki nigdy nie biegną poziomo. Pół biedy, kiedy się nimi schodzi. Ale kiedyś trzeba wrócić i tu zaczynają się… no nie schody, ale jest mocno pod górkę 🙂
Domy stare, niektóre sięgające historią kilka wieków wstecz. Podobnie jak korzenie mieszkających tu ludzi. Może jesteśmy nieco skażeni ubiegłorocznymi odwiedzinami u Etrusków, ale zastanawiamy się, jak to jest, kiedy mieszka się od pokoleń w takim miejscu? I natychmiast przypominają mi się opowieści Key o grobowcu w piwnicy na Torricelle… Tu musi być podobnie…
Podziwiam tutejszych kierowców. Nie mogliśmy oderwać oczu od tego, który wjeżdżał swoim niebieskim samochodem w jedną z bram. Potem robimy jeszcze Kubie zdjęcie przed włoską pocztą (nie, nie Jennifer – poczta japońska, ani Pani Goggins – Royal Mail) i uciekamy, bo chmury nad nami robią się coraz bardziej ołowiane, a z oddali dobiegać zaczynają pomruki burzy. Zdążamy w ostatniej chwili. Burza dogania nas przed sklepem Pana Martini.
© 2023, Jo. All rights reserved.