Studniówka

Naprawdę nie wiem, jak to się stało – bo przecież apage satanas i no christmas before december, ale fakt jest faktem: zaczęłam odliczać sto dni do Bożego Narodzenia. I chyba przez tydzień meldowałam się z kolejnym numerkiem, aż mi niebo spadło na głowę i oprzytomniałam. Nie, są pewne rzeczy, których się po prostu nie robi. A jedną z nich jest niestartowanie w październiku z Mikołajami. Ograniczmy bożonarodzeniowe dekoracje, potrawy i Mariah Carey do adwentu!

Z jedzeniem jest tak, że owszem, ciasto na piernik wstawiamy zaraz po Wszystkich Świętych. A potem przez cały adwent robimy świąteczne dania. To drugie z prostego powodu: nie da się zjeść wszystkiego podczas trzech dni! Bo Święta, to przecież jedna kolacja i dwa obiady! I na logikę: zrobienie większej ilości dań zawsze kończy się wyrzucaniem jedzenia do kosza, albo mdłościami na myśl kolejnej porcji barszczyku. Dlatego od lat rozkładamy sobie bożonarodzeniowe ciasta i pieczenie na cały grudzień, co niewątpliwie pomaga nam wprowadzić się w świąteczny nastrój.

Co do przedświątecznych tradycji, to mamy jeszcze dwie. Po pierwsze: wszystko, co da się zrobić wcześniej i zamrozić, robię wcześniej i zamrażam. Dlatego listopad to u nas miesiąc opróżniania zamrażarki, żeby zrobić miejsce na pierogi, kapustę, roladki z kasztanami, kompot z suszu czy zupy. Dzięki temu nie padam na pysk tuż przed Wigilią, a domowy budżet nie dostaje zawału. A skoro przy budżecie jesteśmy, to tylko dodam, że od połowy października rozglądamy się za gwiazdkowymi prezentami i kiedy w grudniu dzikie tłumy wypełniają wszystkie sklepy a paczkomaty dostają czkawki i dodają odbiór przesyłek z ustawianych obok samochodów kurierskich, my ewentualnie dokupujemy tylko papier do pakowania i karneciki. Z serca polecam.

Grudzień wydaje mi się całkowicie wystarczający na celebrowanie Bożego Narodzenia. Zostawmy pozostałe miesiące na inne atrakcje. W końcu w roku mamy ich jeszcze jedenaście.


[EDIT]

Wiedziałam, że o czymś zapomniałam!

Będzie o blogu kulinarnym. Bo w związku z powyższym, ja po prostu nie jestem w stanie wyskakiwać w połowie listopada z kutią i sernikiem królewskim, jak na profesjonalną blogerkę od garów przystało. I przyznam, że próbowałam, ale burzył mi się porządek rzeczy i mój mikroświat doznawał uszczerbku na psychice, więc dałam sobie spokój. W listopadzie jemy dynie, ziemniaki i grzyby, co to je sobie zamroziliśmy w październiku. Trudno. Pewnych ograniczeń nie przeskoczę.

© 2024, Jo. All rights reserved.

2 Comments

Add Yours
    • 2
      Jo

      Ja nie miałam wyjścia. Sama robiłam święta. Musiałam wykorzystać czas, kiedy dzieci były w szkole, bo potem leciały lekcje i terapie. A że system się sprawdzał, to przy nim zostałam. Leniwa jestem. Lubię sobie ułatwiać życie 😉

Leave a Reply