Przeżyliście?
Uff…
Nasze Święta wyglądały jakoś tak:
I ja was tu wszystkich widzę, jasne?
Muszę zacząć od pewnej rozmowy dobre pół roku temu. Bo Madre od lat straszliwie męczy, że „nie sądzę, aby za mojego życia wszystkie dzieci usiadły przy jednym stole”. I prawdę mówiąc miałam tego tak dosyć, że niewiele myśląc palnęłam: „To zrób u siebie wigilię i każ wszystkim przyjechać.”. No nie wiem, ale sama jestem matką i strasznie mnie takie trucie męczy. Ja bym po prostu zarządziła i wyegzekwowała, amen. No i nie doceniłam własnej matki, sądząc że znowu skończy się na gadaniu, a ona bach! zarządziła i wyegzekwowała. I potem Key mi po prostu wyjechała z uwagą, że teraz, to ja nie mam wyjścia, jak wziąć udział, bo to wszystko moja wina.
No to wzięłam.
Czy ktoś widział listę prezentów?
Nie tylko na liście prezentów, ale generalnie na listach oparło się nasze życie w ciągu ostatnich kilku tygodni. Bo finansowo to tak jakoś nikt specjalnie nie błyszczał, więc postanowiliśmy zrobić zrzutkę na prezenty dla dzieci, przy czym dzieci mają u nas rozpiętość 8 – 26. Oczywiście „jak miło Tatch, zgłosiłeś się na ochotnika” zgadnijcie, kto kupował prezenty… Ale przyznam, że poszło gładko. Nawet znalazłam dla Eve Beetlejuice w wersji włoskiej (!!!) i angielskiej (bo jej matka uważa, że powinna uczyć się języka, i ma rację). Jedynie manga dla Nicholasa przyjechała z Włoch, bo w Polsce włoskiej wersji raczej bym nie kupiła.
Listy prezentów dla BlueBoya nie dołączę, bo mi wyczerpie limit w Zenboxie, a ja ledwo zapłaciłam za hosting i nie stać mnie na rozszerzenie.
Zaskocz mnie
To tradycyjna prezentowa gra Jakuba, której ciąg dalszy brzmi: Nie mam pojęcia, co chciałbym dostać, ale mam być zachwycony!
Nie będę ściemniać: olśniło mnie w ostatniej chwili, kiedy już było za późno,żeby wymyślać alternatywę dla utkniętej w podróży chińskim kontenerem nietoperzycy Rouge. Kuba katuje nas quizami w rodzaju: „Kto śpiewa z Kayah?” na zmianę z: „Krzysztof Krawczyk duety?”? Proszsz… Dwie płyty, raz!
Mina Jakuba, po rozpakowaniu prezentu?
Zdjęcie nie jest oszałamiającej jakości, ale chyba widać, co mam na myśli?
Zaginiona w transporcie Rouge dotarła dzień po Świętach, więc zmieściła się w czasie bożonarodzeniowego oczekiwania i została przyjęta z ogromnym zainteresowaniem nowego opiekuna, w związku z czym mogliśmy odetchnąć z ulgą i otworzyć dziękczynne MP.
12 wigilijnych dań
Wrócimy na chwilę do list. Chyba pierwszy raz w życiu brałam udział w wigilii składkowej z dużym udziałem dań gotowych. I jakoś nikt nie umarł. Nie wiem skąd się ludziom wzięła psychoza, że wszystko musi być home made, bo inaczej strącę ich ze spartańskiej skały? Pomijając już kwestię organizowania transportu do Sparty, jeśli jest dobre, sprawdzone gotowe żarcie, to po cholerę sobie utrudniać życie? Tak, ja wszystko robię własnoręcznie w domu. Z dwóch powodów: moi synowie nie wszystko jedzą i jeśli chcę mieć relatywny spokój w święta, muszę przygotować wersje przez nich jadane. A po wtóre: moje alergie eliminują 90% gotowych dań i jeśli chcę móc coś zjeść bez problemów, to patrz punkt powyżej. Teraz też nie wszystko jadłam, ale na litość boską – oprócz mnie siedziało przy stole jedenaście osób i nikt nikomu nie zaglądał w talerz. Po raz kolejny potwierdziła się reguła, że sami sobie tworzymy problemy. Znaczy: tym razem nie tworzyliśmy i było super. Każdy coś przyniósł według rozpiski Key, jedzenia było za dużo, to, co zostało, Madre porozdzielała, dzięki czemu moja zupa krem i piernik pojechały na Retkinię, a my ratowaliśmy menu w kolejnych dniach zdobycznym barszczykiem. Swoją drogą powinnam wziąć od bratowej przepis, bo barszczyk był boski.
Aaa… bo teraz będzie kolejny rozdział…
Ma ktoś paracetamol?
Pamięta ktoś święta, podczas których moja siostrzenica nie była chora?
No ja też nie bardzo.
Tym razem ze względu na gorączkę Eve trzeba było zmodyfikować plany rodzinnego tour mojej siostry, która z Łodzi przeniosła się na Błonia Wilanowskie, żeby stąd wizytować Tatui. Główną rolę w tej decyzji odegrały legendarne gofry robione przez Zio Pitera, ale jak najbardziej przydał się i przywieziony z Łodzi barszczyk, i zrobione na wszelki wypadek zapasowe pierogi, i nadmierna ilość upieczonego indyka – wykorzystana potem w Pie Day.
Na marginesie: ani gorączka Eve, ani potem gruźliczy kaszel jej brata nie przeszkodziły BB drzeć się w kolejnych rundach UNO. Niestety. Podobno cała trójka przegrywała i wygrywała w miarę równo. Dobre i to.
Gwiazdeczka
Wiecie, że od lat mamy święta polsko-włosko-brytyjskie. Polska jest wigilia. Brytyjskie xmas cake, indyk i pie. A włoska: obowiązkowa babka pandoro na śniadanie.
Bauli Pandoro di Verona miała przywieźć Key. Ale jej się nie zmieściło do bagażu. Naprawdę nie wiem, dlaczego. Przed świętami było tego pełno w sklepach, więc pomyśleliśmy z Piterem, że spoko, 27go podskoczymy do Auchan i kupimy jakieś. NIE BYŁO.
Piter z chłopakami obskoczył kilka sklepów, łącznie z trzypiętrowymi włoskimi delikatesami i zero. Nigdzie. I kiedy mocno sposępnieliśmy, że tradycji nie stanie się za dość, wrócili na chwilę po coś do pierwszego hipermarketu, od którego zaczęliśmy poszukiwania. Wygląda na to, że chwilę wcześniej uzupełnili asortyment. Tradycja została uratowana!
Zdjęcia
Jak już się może zorientowaliście: tegoroczne zdjęcia ze świąt nie powalają. Chyba, że odwrotnie. Z pewnością będzie to jeden z powodów mojego rozwodu, bo zdjęcia miał robić Piter – najbardziej wyedukowany fotograficznie w rodzinie. Jedynym plusem tej totalnej wtopy jest to, że na niewyraźnych zdjęciach aż tak nie widać głupich min, bo wszystko jest niewyraźne, więc może nikt mnie nie zlinczuje za wstawienie na tym blogu rodzinnej fotografii? A z Piterem to ja już sobie porozmawiałam na ten temat.
Czas wybaczenia?
Bardzo nie lubię zakłamania. Tego: „Udajmy, że jesteśmy wielką, szczęśliwą rodziną.” Fakt, miałam w te święta kontakt z osobami, z którymi od dawna nie utrzymuję kontaktu – bardzo miły i bezkonfliktowy. Nawet z Tatui. Ale to znaczy jedynie tyle, że miałam z nimi miły, świąteczny kontakt, a nie, że wybaczyliśmy sobie wszystkie przewinienia i od teraz będziemy z dzióbków sobie spijać. Bądźmy realistami: mniej lub bardziej metaforyczne podzielenie się opłatkiem jest miłym gestem w danej chwili, a nie deklaracją wieczystej miłości. A z tym wybaczeniem, to chyba jednak większy temat i niekoniecznie na święta, nie sądzicie?
Belgijskie frytki i filiżanki z bałwankiem
Kiedy Key z rodziną wróciła do siebie, mój starszy syn przypomniał sobie o złożonej jakiś czas temu obietnicy pójścia na belgijskie frytki. W takich przypadkach człowiek nie potrzebuje żadnego terminarza, mówię wam… A, i to miały być „takie frytki, jak w Weronie [PRZECIEŻ ON NIE CIERPI WERONY] i w Roermond!!!”. Pojechaliśmy więc do Hali Koszyki. I była to bardzo dobra decyzja, bo nie dość, że frytki mają tam świetne, to dodatkowo jakoś wyjątkowo przypadł nam do gustu Koszykowy klimat. Jak również pasteis de nata z Portugalia Gourmet.
Kiedy wracaliśmy do domu, patrząc na zapadający zmierzch, przypomniałam sobie, że przed świętami zamówiliśmy sobie jeszcze jeden prezent: zimowe filiżanki z Bolesławca. Zamówiliśmy je z własnym odbiorem w sklepie, ale do tej pory nie przyszła żadna informacja, że możemy po nie pojechać, co trochę dziwne, bo mają je na stanie. Zaczęliśmy układać plany na jutro. I wtedy przyszedł sms. Zgadnijcie z jaką treścią…
PS
Tak poważnie, to były bardzo fajne Święta. Madre udało się coś nierealizowalnego: zebrała nas wszystkich przy wigilijnym stole. Pierwszy i nie wiadomo czy nie ostatni raz. I choćby z tego względu te Święta były wyjątkowe.
Dzięki, Mamo.
© 2023, Jo. All rights reserved.