Ubiegły tydzień był dość trudny, ciężki oraz wyczerpujący. Piter twierdzi, że to przesilenie wiosenne, ale mnie się wydaje, że nie tylko. W każdym razie snułam się po ścianach i zbyt ciekawie to nie wyglądało, a po badaniu tarczycy rozwaliło mnie totalnie. Byłam święcie przekonana, że to sobie wymyśliłam, ale Madre mi później powiedziała, że ona miewa podobną reakcję, więc może całkiem obiektywnie rzecz biorąc uciskanie tarczycy podczas USG może mieć takie nieprzyjemne skutki. W każdym razie ja odpadłam z życia na dwa dni, co wprawdzie nie zrobiło szczególnego wrażenia na moich „współlokatorach”, ale postawiło pod znakiem zapytania plany na piątek. No i mnie osobiście jednak nieco przeraziło, zwłaszcza kiedy odpływał mi słuch. Co ma, do ciężkiej cholery, wspólnego tarczyca ze słuchem???
Wieczorem, kiedy już naprawdę nie miałam żadnej więcej tabletki do zaaplikowania, a pulsykometr pikał prawie na stałe, Piter zaproponował, że zawiezie mnie na luxmedowy dyżur całodobowy. Ja już to przerabiałam, nawet kilka razy. Badają ciśnienie i robią ekg, a ponieważ nic im z tych badań nie wychodzi (bo wyjść nie może) proponują wezwanie karetki i transport do szpitala. W szpitalu dodatkowo pobierają krew do badań i kładą na cholernie niewygodnej leżance. I na tej leżance się czeka na wyniki badań oraz lekarza. Przy czym lekarz pojawia się rano, bo przecież nie umieram, wypis (po stwierdzeniu, że niczego nie stwierdza, ale skoro sama z siebie przeżyłam, to mogę iść do domu) robi koło południa i cały dzień człowiek ma zmarnowany. Noc również, bo przecież skoro we własnym łóżku nie śpię, to tym bardziej na tej ceratowej kozetce. Więc jak ja – po kilku totalnie zarwanych nocach, kiedy spałam w sumie cztery godziny i jestem śmiertelnie zmęczona – wyląduję teraz na tym ostrym dyżurze, to po prostu umrę ze zmęczenia. To jednak wolę zostać w domu. Jak mam umrzeć, to mi wszystko jedno gdzie. A może jednak uda mi się zasnąć na chwilę.
Przeżyłam. Jutro opowiem o tym, co było w piątek.
© 2023, Jo. All rights reserved.