
Piter kocha sztukę. Jakub zatapia się w prezentacjach multimedialnych. Z prostego równania wychodzą nam wystawy immersyjne. Dziś był to Alfonse Mucha.
Tak się jakoś nam składa, że Majówki spędzamy w domu. Staramy się wykorzystać tych kilka dni na wspólne spędzenie czasu. I często wybieramy się na jakąś wystawę.
Kochamy wystawy multimedialne i immersyjne. To zupełnie inny rodzaj obcowania ze sztuką, niż oglądanie albumów z reprodukcjami, czy zwiedzanie muzeów z oryginałami prac. Uwielbiam ten moment, kiedy już się napstrykam, odkładam aparat i zapominam o nim, wciągnięta w oglądaną opowieść. Nauczył mnie tego Kuba, który chłonie całym sobą wrażenia. On tę sztukę czuje, a my podążamy jego śladem.
Mucha mnie zaskoczył. Tak, wiem – to samo pisałam o Klimcie rok temu. Jestem artystyczną ignorantką, nie zgłębiałam nigdy życiorysów malarzy i ich artystycznej drogi. Nie potrafię analizować obrazów. Albo mi się podobają, albo nie. Może dlatego multimedialne prezentacje tak mnie wciągają, że nie muszę niczego rozumieć i daję się porwać zmieniającym się obrazom i dźwiękom?
Czasami – tak właśnie było w przypadku Klimta i Muchy – kojarzę jakiegoś artystę z dosłownie jednego czy dwóch obrazów. I potem odkrywam całe spektrum ich twórczości, co mnie zdumiewa i zachwyca. I właśnie za takie niespodzianki wdzięczna jestem Piterowi, który nas wyciąga na wystawy!
PS.
Tak, wychodzi się przez sklepik. I nawet tego nie będę komentować.

© 2025, Jo. All rights reserved.