Toczymy w domu poważne dyskusje. Na przykład o tym, czy zdjęcie po obróbce nadal jest fotografią, czy raczej formą foto-grafiki? I może wam się wydawać to głupie, ale kiedyś tam, w poprzednim – przedautystycznym życiu, ludzie śmiali się ze mnie, kiedy sugerowałam, że tak naprawdę nie znamy Szekspira, tylko Słomczyńskiego czy Barańczaka (albo nie daj Bóg Paszkowskiego) na motywach Szekspira. A dziś? Proszę! Nikogo nie dziwi podkreślanie, że tłumacz też autor! – bardzo słusznie zresztą.
Oboje z Piterem jesteśmy raczej wyznawcami szkoły Rolke, który twierdził, że tknięta obróbką (a nawet ustawiana i pozowana!) fotografia, nie jest już fotografią. Łatwo go zrozumieć, bo Rolke jest fotoreporterem i nie tworzy artystycznych wizji, tylko zatrzymuje w kadrze rzeczywistość. Ale nasze dyskusje toczą się wokół pytania, czy taki obrobiony obraz, z podciągniętymi kolorami, zmanipulowanym światłem i pousuwanymi światłocieniami, nadal jest fotografią, czy już innym rodzajem sztuki wizualnej?
Oczywiście wszystkie te dylematy zostały wywołane przez moje weekendowe warsztaty, do których dołączyły Pitera rozmowy w szkole fotograficznej i Akademii Nikona, ale coś mi się wydaje, że oboje mieścimy się bardziej w nurcie reporterskim niż artystycznym i ciężko będzie z nas zrobić Van Goghów fotografii.
Tymczasem śliwki czekają, za moment dynia wepcha się w kadr i na talerze, już oglądałam ledowe lampki – idealne do wrzucenia na tło fotograficzne wraz z makowcami i barszczykiem… I naprawdę nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić. Chyba najpierw zamówię sobie statyw do flatlaya i dyfuzor…
I co będzie, to będzie.
© 2023, Jo. All rights reserved.