Cały weekend zastanawiałam się, czy w ogóle poruszać ten temat, ale skoro wcześniej zawracałam wam głowę pytaniami o terapeutów, to chyba powinnam.
Z podesłanych przez was propozycji wybraliśmy terapeutę pracującego najbliżej nas i nawet jesteśmy po pierwszym spotkaniu. Niestety na tym dobre wiadomości się kończą, a zaczyna proza życia. Brutalna i bezwzględna.
Na sensowną terapię dla chłopaków (to trochę bez sensu, co piszę, bo bezsensownej nie ma przecież sensu prowadzić) musielibyśmy przeznaczyć – lekko licząc… dwa i pół tysiąca miesięcznie. Przez bliżej nieokreślony czas, przy czym moje dotychczasowe doświadczenie i znajomość tematu skłania się raczej do liczenia w latach, nie miesiącach.
Dwa i pół tysiąca to jest tyle, ile wynosi mój zasiłek dla Matki Autysty. Albo obie renty chłopaków razem wzięte.
Ten mój zasiłek i ich renty pozwalają nam spiąć domowy budżet, bywa że z trudem.
Obie z Madre prawie się poryczałyśmy podczas rozmowy o tym, a Piter wrócił z poradni wyraźnie pobladły.
Nawet gdybyśmy zrezygnowali z MP, wina od Pana Maćka, wyjść do muzeów i na wystawy, kontynuowania budowy letniego domku i kupowania lego Jaśka, nie dalibyśmy rady tego sfinansować.
Wszystkie wydatki poza domem na wsi są naprawdę marginalne. Może uskładałoby się z nich na trzy wizyty w miesiącu.
Dom na wsi jest niezbędny. Musimy mieć gdzie wywozić Kubę na weekendy w sezonie. Tych kilka godzin na trawie, bez komputera i telewizora robiło nam kolosalną robotę, kiedy jeździliśmy do wiejskiego siedliska Leona i Faretty. Zresztą nie tylko Kuba tego potrzebuje – my również, coraz bardziej. Poza tym powiedzmy, że zamiast wody i prądu na wsi zrobimy przez rok sesje chłopakom i? Co dalej? Skończą się fundusze – skończy się terapia. A domu na wsi nie będzie. I wyjazdów na łono przyrody również.
Od 26 lat wszystko podporządkowujemy chłopakom. Ich potrzebom. Ich ograniczeniom. Nie bardzo pamiętamy, jak wygląda normalne życie. Robię wszystko, aby zachować jakieś jego namiastki: wycieczki, filmy, książki. Albo to wino do kolacji. Nie możemy zrezygnować ze wszystkiego, bo to, co zostało, to ostatnie łapanie się strzępów normalności…
Nie wiem, co zrobimy. Nie mam pojęcia. Bo coś zrobić musimy. Oni bez tej terapii nie są w stanie funkcjonować i ten stan się systematycznie pogarsza. I to są takie chwile w życiu rodzica do zadań specjalnych, w których nawet walenie głową w mur niewiele pomaga.
Bez rozwiązań systemowych nic się nie zmieni. Bo kogo stać na terapię dla dzieci za dwa i pół tysiąca miesięcznie?
Możliwe, że powyższy tekst nie jest zbyt wysokich lotów i nie wydrukowaliby mi go w Wyborczej, ale starałam się ograniczyć do minimum warstwę emocjonalną. Inaczej nie dałby się przeczytać.
© 2024, Jo. All rights reserved.