Kiedy przeprowadzaliśmy się do Marcepanowego Szeregowca… Nie, wróć! Jak wykańczaliśmy nasz Marcepanowy Szeregowiec, zdecydowaliśmy się na postawienie ścian działowych na parterowym open space. Starzy Czytelnicy wiedzą, o czym mówię. Nowym wyjaśnię.
Całe osiedle jest nowoczesne. Domy też. I te domy, będące kompaktowymi szeregowcami wielkości dużego mieszkania, miały jednoprzestrzenny parter z wiatrołapem (my to jednak nazywamy przedpokojem), toaletą i garażem na mini coopera. Problem leżał w tym, że w naszym domu – najmniejszym na osiedlu, pomiędzy miejscem na stół a tym na kanapy (chociaż zgodnie z „tryndami” powinnam tu chyba rzucić wypoczynkiem), znajdowały się schody. Z tych schodów potencjalnie sypałoby się wszystko na stół, co nam wybitnie nie odpowiadało. Na dodatek irytowały nas elementy konstrukcyjne – może dające się zignorować w pseudolofcie, ale zupełnie nie pasujące do naszej koncepcji casa a la toscana. Można się śmiać.
Poza tym ta otwarta przestrzeń uniemożliwiała postawienie mebli do przechowywania książek, garnków i słoików z dżemem, o bolesławcu nie wspomnę, więc zgodnie postanowiliśmy postawić ścianki, a Piter osobiście wymyślił w jednej z nich bibliotekę (na czym zresztą skończył się jego aranżacyjny wkład w ten dom, więc należy o tym pamiętać!).
I z czegoś takiego:
Zrobiliśmy to:
To jest ta biblioteczka Pitera, w ściance o głębokości 20 cm. Oraz kredens na bolesławca i słoiki z dżemem.
NIGDY nie żałowaliśmy tej decyzji, chociaż wszyscy dokoła pukali się w głowę, że nie dość, że kupiliśmy za miliony (umowne, umowne) kompaktowy szeregowiec, to po postawieniu tych ścianek już w ogóle będziemy mieszkać w klatkach. Owszem, jest trochę ciasno, bo nasz salon ma 16 metrów kwadratowych, kuchnia – niecałe 5, a jadalnia 12. No to trudno, żeby nie było. Ale dzięki ściankom można postawić meble do przechowywania. I powiem wam, że jakoś specjalnie tej utraty przestrzeni nie zauważyliśmy.
Pojawił się natomiast nieprzewidziany problem. Bo jakby nie patrzeć: jedliśmy teraz w kuchni. I może w kuchni jada się na co dzień, ale już Święta wymagałyby bardziej odpowiedniego anturażu…
Zrobiliśmy zatem szerokie przejścia między salonem a kuchnią. Żeby dało się przez nie poprzestawiać meble i na taką dajmy na to wigilię przenieść stół do pokoju. No wiecie: white christmas, kominek, pierogi z kapustą… Takie klimaty.
Przyszła pierwsza wigilia w nowym domu. Na poddaszu mieliśmy magazyn rzeczy z wydzielonym kątem do spania dla gości. Bo tę pierwszą wigilię w nowym domu spędzaliśmy z Madre i Filozofem, którzy wzgardzili hotelem i powiedzieli, że im nie przeszkadza. Ale Madre jest jednak nieco… powiedzmy, że wybredna… i opcja wigilijnej wieczerzy w kuchni zdecydowanie wykraczała poza jej wartości. Postanowiliśmy więc uruchomić Plan B i przenieść stół do pokoju. Na co Filozof, ze stoickim spokojem, rzucił tylko jedno zdanie:
„Ewunia, no co ty?”
Przez dziesięć lat mieszkania tutaj, organizowania rodzinnych świąt i okrągłych urodzin, tylko raz przenieśliśmy stół do salonu.
Wczoraj.
Na pierwszym zdjęciu widać szerokie przejście do salonu. Takie samo jest w drugą stronę – do kuchni.
O remoncie przeczytacie w następnym wpisie.
© 2024, Jo. All rights reserved.