Zaczęłam pisać taki ładny tekścik, o tym, że „Na ogół problemem rodziców jest to, że ich dzieci podejmują samodzielne decyzje. U nas jest na odwrót.” i się zatrzymałam. Nie dlatego, że na odwrót miałoby oznaczać, że u nas Panicze martwią się decyzjami rodziców – chociaż kto tam ich wie? Oczywiście miałam na myśli, że nasi synowie nie podejmują decyzji i to jest ogromnie frustrujące. Ale zanim dojechałam do kropki, coś tam mi w głowie krzyknęło: „Ej! To przecież nie jest prawda!”. Bo podejmują. Tylko nie tam, gdzie trzeba. Czyli w sumie niczym się tu nie różnimy od nieautystycznych rodzin, tak?
No nie. Bo w nieautystycznej rodzinie raczej nie toczy się bitew o to, co położyć na kanapkę, albo nie stoi na skrzyżowaniu przez kwadrans usiłując ustalić, w którą stronę skręcamy. Nie otrzymuje się na dziewięćdziesiąt procent pytań niemal histerycznej odpowiedzi: „Nie wiem.”. Nie opadają ręce, kiedy znowu słyszy się: „Nie wybieram.” albo „Czas na pytanie.” przy próbie ustalenia czegokolwiek.
Z drugiej strony… Z drugiej strony czym innym, jak nie decyzją, jest protest wobec rosołu (patrz: chicken soup)? Albo wypisanie się z jogi? Domaganie się Pokémonów? Rytualne już wieczorem: „Teraz oglądam film. Później się umyję.”?
Czyli to nie jest tak, że Jakub w ogóle nie podejmuje decyzji (bo o decyzjach BlueBoya to by trzeba napisać oddzielny rozdział). Podejmuje je, kiedy chce. A kiedy nie chce, lub są zbyt trudne, słyszymy, że czas na rozmowę i nie wiem.
Witamy w świecie autysty.
Czy ten wpis jest fragmentem książki Rutyna Chaosu, czyli jak wygląda prawdziwe życie z autystycznymi dziećmi?
Być może…
© 2023, Jo. All rights reserved.