dream… dream dream dream… dream
Mam takie marzenie… To znaczy marzeń, to u mnie na pęczki, głównie tych nierealnych, ale mam takie, powiedzmy że z pewnym prawdopodobieństwem realizacyjnym…
Otóż marzę od lat – a dokładniej odkąd dowiedziałam się, że tam są teraz apartamenty wakacyjne – aby pojechać na wakacje do Werony i zatrzymać się w tym domu. Potem pojechać nad Lago i posiedzieć tam kilka dni. A wracając przenocować jeszcze w Agri.
Ale nie mogę spędzić „urlopu” na Północy, bo tu wszyscy chodzą po ścianach z braku morza. Więc najpierw trzeba by pojechać nad morze. Z kolei wyjazd – jakikolwiek, czy to nad morze, czy nad Lago, oznacza dalsze zawieszenie prac przy kurniku, co nas wszystkich wpędzi w końcu do grobu.
Podobnie jak brak w kolejnym roku wyjazdu nad morze. Bez którego oni nigdy nie zgodzą się na ten dom, Lago i Agri.
Muszę gdzieś wyjechać, bo oszaleję.
I CO JA MAM ZROBIĆ???
SŁOWNICZEK
TEN DOM – dom, w którym wieki temu mieszkali znajomi, w którym spędziłam moje pierwsze włoskie letnie wakacje, pracując przy renowacji. Dom, w którym byłam tak zakochana, że gdyby mnie zatrudnili jako sprzątaczkę, to bym tam została za każde pieniądze albo i bez.
LAGO – nikomu, kto z Werony, nie trzeba wyjaśniać, że chodzi o Gardę.
AGRI – agriturismo San Mattia, należące do rodziny, u której wylądowała moja siostra wyjeżdżając po maturze „na chwilę” do Włoch. Książka by z tego wyszła…
MORZE – Tyrreńskie. Czy ja naprawdę jeszcze komuś to muszę tłumaczyć? Całe dzieciństwo Panicze jeździli do Maremmy i dla nich MORZE po prostu oznaczało TYRREŃSKIE.
KURNIK to nasz domek na lubelskiej wsi, zastygnięty w stanie surowym zamkniętym. Trzeci rok.
© 2025, Jo. All rights reserved.