Martwię się.
Właściwie chyba wszystkim w tej chwili. Jeszcze tli się we mnie jakaś iskierka nadziei, że to przejściowe i za moment wszystko wróci do normy, ale nawet ona słabnie z każdą chwilą.
Martwię się. SOBĄ.
Wiecie, co powiedziałam Piterowi po tym, jak przekopaliśmy się bezskutecznie przez rachunki i zestawienia zobowiązań, szukając pieniędzy na terapie dla chłopaków?
Spoko, Piter. Jakoś to będzie. Patrz: zawsze, kiedy wydawało nam się, że to już koniec, nagle pojawiało się jakieś rozwiązanie…
Mój mąż był tą deklaracją przerażony…
© 2024, Jo. All rights reserved.