Połowa sierpnia. W Polsce wojskowe parady i Matki Boskiej Zielnej, we Włoszech ludzie masowo wybywają nad morze i tam chłodzą rozpalone upałem cielska, a rodzina królewska wypoczywa (tradycyjnie) w Balmoral. Zazdroszczę jednym i drugim, ale szczególnie tym drugim. Chociaż znajome włoskie rodziny też mają coś jakby rodzinne letniska, tylko mnie okazałe. W takim Balmoral musi być przyjemnie chłodno, na oko mają wystarczająco dużo pokojów, spacerować też jest gdzie… Ale ci nad morzem mają z kolei całą plażę dla siebie, co to mi sister przysyła sadystyczne filmiki co roku.
I tak sobie myślę, że to w sumie fajna sprawa, takie rodzinne letnisko. Bo owszem, co roku jest ten sam cyrk, że przyjeżdża ta kuzynka, z którą trudno wytrzymać, a ciotka będzie znowu męczyć babkę o jakąś zamierzchłą scysję na temat prawuja, ale generalnie jest jakaś ciągłość pokoleniowa w budowaniu relacji, a przypomnę po cichu, że w fałszywym kulcie rodziny to ja byłam latami wychowywana, zanim do mnie dotarło, że to totalny bullshit jest.
No i wychodzi mi na to, że skoro już tak bardzo męczę się tym rodzinnym letniskiem, to nie ma wyjścia: muszę sobie zrobić własne. Może nie nad Adriatykiem, ani w ogóle nie nad wodą (nad czym bardzo boleję), tylko na wsi lubelskiej, ale zawsze. Ostatecznie można napompować basen ogrodowy, prawda? No właśnie. A skoro tak, to mury i dach już są. Być może nie dożyję reszty, ale pomarzyć sobie można.
No to idę oglądać obłoczki nad Błoniami Wilanowskimi i pielęgnować resztki pozytywnego myślenia, bo wiadomo, że nic tak wrogów nie wkurza, jak wdupiemanie ich starań, aby zniszczyć nam życie.
© 2023, Jo. All rights reserved.
Po mnie to w ogóle ścieka, czy ktoś jest nad morzem w ciepłych krajach, czy w innym ładnym otoczeniu, czy to Egipt, Dubaj, czy Nowy Jork, no ale ja nie jestem najlepszym obiektem takiego chełpienia (jeżeli faktycznie ktoś próbuje tym epatować w celu wywołania zazdrości). Podobnie jak nie rusza mnie polewanie wodą w Śmigus-Dyngus (no chyba że w mało cywilizowany sposób, wiadrem).
Z jednym wyjątkiem może ostatnio: jak ktoś jest na terenach uczęszczanych przez (rzadkie) ptaki :)))
Flamingi się łapią?
No ba! Zwłaszcza od kiedy widziałem film nakręcony pod wodą, pokazujący, jak żerują po dnie!
PS.
Ale gdzie Ty mieszkasz, mój derogi! Pięć minut i spacerek po plażuni, kojący nerwy i ładujący dawkę jodu!
No chyba, że w sezonie – to wtedy nie.
Hm, ale teoretycznie w tej sytuacji powinienem pałać zazdrością na widok zdjęć z gór, jezior i skał Jury Częstochowsko-Krakowskiej (bo takich rzeczy nie mam pięć minut od domu), a jednak tak nie jest
Hm.
Przemyślałam temat. Mogę iść na kompromis. Zrezygnuję z Balmoral. Niech będzie morze. Ale we własnym domku.