Zanim was zaproszę na dzisiejsze blogowanie, dwie uwagi:
Poniższy wpis dotyczy medycyny alternatywnej, więc jeśli masz z nią problem – zamknij stronę i przeczytaj coś innego.
Niniejszy wpis nie jest poradą medyczną, jedynie relacją z doświadczeń autorki.
No to lecimy!
Jakub nadal ma duże problemy z układem pokarmowym. I jak w każdej chorobie przewlekłej i on, i my doprowadzeni jesteśmy do stanu graniczącego z depresją i trwałym załamaniem. Ponieważ medycyna akademicka w ogóle nam nie pomogła, zaczynamy szukać rozwiązań alternatywnych. I tu możecie sobie na nas poużywać, że tonący brzytwy się chwyta a każdy zdesperowany rodzic jest niebywale podatny na sztuczki szarlatanów – wolno wam. A mnie wolno wierzyć w nieakademickie metody przywracania równowagi w przyrodzie, czyli i u człowieka. Jedni wierzą w holistykę, inni w jednego z pięciu tysięcy bogów na świecie – zostawmy te rozważania na boku.
Na słowo homeopatia wiele osób wybucha śmiechem. My mamy konkretne doświadczenia i są one pozytywne. Homeopatka zdiagnozowała nam autyzm u chłopaków jakieś pięć lat przed Synapsis u Kuby i dziesięć przed diagnozą BlueBoya. Nieźle też jej szło prowadzenie obu chłopców przez kilka lat, ale potem rozbiliśmy się o rozrastające się ego pani doktor, a że znalezienie dobrego homeopaty w tamtych czasach graniczyło z cudem, to po kilku żałosnych próbach zrezygnowaliśmy.
W TMC (Tradycyjną Medycynę Chińską) wierzę zdecydowanie, a odkąd trafiłam na lekarzy stosujących polskie odpowiedniki chińskich roślin, to nawet wyzbyłam się podejrzliwości co do preparatów, których nazwy nic mi nie mówią. Bo ja generalnie wierzę w adaptacyjne funkcjonowanie organizmów we własnym środowisku. Podobny stosunek mam do diet i ciągle się ciskam, że dla odzyskania zdrowia każą mi jeść rośliny nierosnące w Polsce, co jest dla mnie totalnym absurdem.
Następnie mamy na liście ziołolecznictwo – tradycyjną metodę medyczną, z powodzeniem stosowaną przez wieki wszędzie tam, gdzie żył człowiek, co zamyka dla mnie temat.
Szukaliśmy zatem kogoś, kto posługując się taką właśnie medycyną alternatywną i traktując pacjenta holistycznie, mógłby poprowadzić nam Jakuba. Z uwzględnieniem faktu, że jest to pacjent niewspółpracujący.
Znalazłam klinikę niedaleko nas, w Wilanowie. Piter telefonicznie umówił wizytę i ustalił warunki. Interesowała nas konsultacja oparta na badaniu TMC i homeopatycznym. Wizyta do najtańszych nie należała, ale my naprawdę jesteśmy zdesperowani. Też bylibyście patrząc codziennie, od dwóch lat, jak wasze dziecko się męczy. Madre obiecała pożyczyć parę złotych, żebyśmy jakoś dożyli do wypłaty, Jasiek też pospieszył z pożyczką, więc pojechaliśmy na tę wizytę.
ZONK NUMER 1: Zostaliśmy zaproszeni do gabinetu na drugim końcu miasta. Nie do tej ładnej kliniki widocznej na zdjęciach w Internecie, tylko – jak się na miejscu okazało: do kanciapy przy gabinecie fizykoterapii, podobno tymczasowej, ale już budzącej moją podejrzliwość. Rozmowa przebiegała dość sprawnie, ale bardzo się zdziwiliśmy, że pan doktor nie zainteresował się wynikami ostatnich badań Kuby, o przyniesienie których prosił przed spotkaniem. Dużo rozmawialiśmy o całej koncepcji naturopatii i nawet nie zorientowaliśmy się kiedy Kuba wylądował ze słuchawkami na uszach a pan specjalista uruchomił program w komputerze.
I tu przechodzimy do tematu biorezonansu. A biorezonans budzi mniej więcej takie same emocje jak homeopatia, o ile nie większe. I ja mam co do niego ogromne wątpliwości, chociaż generalnie jestem poganką wierzącą w energie (liczba mnoga).
Prawda jest taka, że nigdy (sytuacja na dziś, bo jak wiecie: never say never i nie będę się zarzekać) bym się nie zdecydowała na to badanie, w dodatku za takie pieniądze, bo nie jestem przekonana co do jego sensowności. Tymczasem Kubie właśnie robiono biorezonans, a następnie jeszcze jakiś drugi zabieg „leczący” wykryte nieprawidłowości. Mój system alarmowy wył na czerwono a ja nie wiedziałam, co w tej sytuacji mam zrobić! Piter siedział nieco oszołomiony i ocknął się dopiero, kiedy po tej serii (a przed kolejną zapowiadaną) wyprowadziłam Kubę z pokoju mówiąc, że on ma dość, jest zmęczony i musimy to spotkanie zakończyć.
Nas po prostu zamurowało. Ten tam przechodził płynnie od jednego badania, do następnego, nie informując, że będzie robić coś, co wykracza poza umówioną wizytę i wiąże się z dodatkowymi opłatami. I kiedy na koniec przedstawił Piterowi kwotę do zapłacenia, miałam wrażenie, że będziemy wzywać albo karetkę, albo policję – w zależności od tego, czy mój mąż dostanie zawału, czy tego gościa zabije.
Dostaliśmy wytyczne na najbliższe dwa-trzy miesiące oraz leki homeopatyczne. Z mojego wieloletniego doświadczenia: chyba nawet właściwe, chociaż poważnie zastanawiam się nad skonsultowaniem ich z innym homeopatą. Bo co do alternatywnego poprowadzenia Jakuba nadal jestem przekonana. Zastanawiam się natomiast nad tym, co zrobić z panem specjalistą, który uprzejmie zgodził się na zapłacenie ustalonej przed wizytą kwoty oraz dopłacenie przelewem pozostałej w ciągu tygodnia.
Po pierwsze: to jest wyłudzenie. Nie uzyskał zgody na przeprowadzenie czynności dodatkowo płatnych.
Po drugie: przeprowadził dodatkowe badania nie informując, że je przeprowadzi. Jako pacjent nie mam obowiązku wiedzieć, że to, co teraz robi, wykracza poza umówioną konsultację.
Po trzecie: przeprowadził badania, na które nie otrzymał jednoznacznej zgody. Nie padło: „Teraz przeprowadzę biorezonans. Czy wyrażacie państwo zgodę?”. Po prostu dał Kubie słuchawki, kazał je założyć i pokazywał nam na komputerze, co się tam wyświetla.
Po czwarte: nie wystawił żadnego rachunku.
O jakich kwotach mówimy?
Konsultacja kosztowała 500 zł. Dla mnie to jest bardzo dużo. Zdecydowałam się na nią nie mając innego pomysłu na to, jak pomóc Kubie.
Kiedy wychodziliśmy z wizyty, dowiedzieliśmy się, że do zapłacenia mamy… 1500. Słownie: tysiąc pięćset. Półtora tysiąca. Za badania, które zostały przeprowadzone bez pytania i naszej zgody.
Jeśli właśnie załamujecie nad nami ręce, że daliśmy się podejść jak dzieci i w ogóle straszni z nas idioci, to dam wam jeszcze jeden argument. Otóż siedzimy od wczoraj z Piterem i zastanawiamy się, co z tym fantem zrobić. I mamy ogromną ochotę w ogóle gościa olać, ale mamy skrupuły. Wobec kogoś, kto nie miał żadnych skrupułów wobec nas. Kto po chamsku skroił niepełnosprawnego, niesamodzielnego pacjenta. Wygląda na to, że jesteśmy totalnie beznadziejni pod tym względem.
Słabo mi się robi na myśl, co by jeszcze wymyślił, gdybym nie wyprowadziła Kuby z gabinetu…
Co byście teraz zrobili na naszym miejscu?
Bardzo dobrze zrobiona strona. Same dobre opinie w Internecie. Szeroka oferta.
W praktyce: firma tam już nie funkcjonuje. Podobno inwestują w ośrodek pod Krakowem. Nie wystawiają rachunków za wizytę.
© 2024, Jo. All rights reserved.