10!

Mamy dziś taką miłą rocznicę: dziesięć lat temu przeprowadziliśmy się do Marcepanowego Szeregowca. Cała historia z nim związana jest wręcz nieprawdopodobna i opowiadałam ją chyba setki razy, ale sami przyznajcie: kiedy, jak nie dzisiaj, jest najstosowniejsza okazja, żeby ją przypomnieć?

Normalnej rodzinie nasze poprzednie mieszkanie wystarczyłoby w zupełności. Świetna lokalizacja, trzy sypialnie, niezależne wejście i kawałek ogródka. Nam jednak do normalnej rodziny daleko i dość szybko okazało się, że potrzebujemy zupełnie innej przestrzeni mieszkalnej. Nie większej. Innej.

Przez kilka lat rozdzielaliśmy co chwilę chłopaków (bo Kuba odkrył, że jak przyłoży bratu, to będzie mieć „za karę” cały pokój dla siebie), Piter spał na kanapie w otwartym na kuchnię pokoju dziennym (bo ja zaczęłam bić rekordy w bezsenności i w nocy np. czytałam przy zapalonym świetle, a on jednak rano musiał wstawać do pracy), a walki o okupowaną łazienkę doprowadzały wszystkich do obłędu. I w przeciwieństwie to tzw normalnych rodzin musieliśmy przyjąć do wiadomości, że czeka nas właśnie takie dożywocie, bo nasi synowie nie wyprowadzą się z domu po ukończeniu szkół.

Po tygodniu chorób, na zmianę, w kwietniu 2012 roku, wyszliśmy wreszcie z domu na przejażdżkę. Nie na spacer, bo chłopaki świeżo po chorobie. I zupełnie nie wiedzieć czemu, zamiast pojechać normalną trasą i skręcić jak zwykle w lewo, skręciliśmy w prawo. W pola za Wilanowem.

Byliśmy wtedy po dwóch latach poszukiwań. Już wiedzieliśmy, że na dom nas nie stać, ale oglądaliśmy nowo powstające szeregowce w odległości umożliwiającej dowożenie chłopaków do szkół (specjalnych, dla autystów, takich, których nie budują przy każdym nowym osiedlu), na terapie i do lekarzy. I jedno z osiedli bardzo nam się podobało, ale dojazd do Warszawy w godzinach szczytu przekraczał nasze możliwości.

I kiedy tak skręciliśmy Bóg wie czemu w pola za Wilanowem, powiedziałam: „Piter, sam powiedz, co by komuś szkodziło wybudować tu takie osiedle, jak to w Józefosławiu?”.

Dwie minuty później minęliśmy tablicę:

Domy w cenie apartamentów.
Cztery sypialnie i część dzienna.

I jeśli to nie jest przeznaczenie, to powiedzcie mi, co nim jest.

Zresztą minęliśmy jest tu umownym nadużyciem, bo Piter wskutek mojego rozpaczliwego okrzyku „STÓJ!” tak dał po hamulcach, że całe szczęście, że w drugi dzień Wielkiejnocy droga była pusta.

To było dokładnie to, czego potrzebowaliśmy. W odległości od szkół, pracy i terapii, którą dało się ogarnąć.

Long story short brzmi tak, że byliśmy pierwszymi klientami, którzy podpisali umowę z deweloperem. Totalnie nie mając pieniędzy.

Ach, tu Piter pewnie wspomni o tym, jak go połamało i pogotowie podpięło go pod kroplówkę powieszoną na szafce nad łóżkiem, a ja wychodząc z Jaśkiem do szkoły, zapytałam: „Możesz ruszać ręką? TO DZWOŃ POD TEN NUMER I PYTAJ!”. Prawda. Niczego się nie wypieram.

Budowali nam ten dom, a my próbowaliśmy sprzedać mieszkanie. Przez dwa lata. Deweloper polecił nam agenta od kredytów, a ten drugiego – od sprzedaży nieruchomości. I przez dwa lata szarpaliśmy się, jak cholera, nie widząc rozwiązania problemu. Co ciekawe – mając świadomość tego, jak wygląda sytuacja, byłam nienaturalnie spokojna i święcie przekonana, że to się uda.

Udało się. Nie wiadomo jak. Kiedy było po wszystkim, nasz agent przyznał, że nie wierzył, że się uda. Coś go pchało, ale jak realnie oceniał sytuację, to sam się za głowę łapał, nie mogąc zrozumieć, dlaczego jeszcze się tą sprawą zajmuje.

W czerwcu zaczęliśmy prace wykończeniowe. Wcześniej nie mieliśmy pieniędzy i zrobiliśmy jedynie część kominka. Wszyscy pukali się w głowę, kiedy mówiliśmy, że musimy wprowadzić się przed rozpoczęciem roku szkolnego, bo Kuba musi mieć podany adres dla transportu.

Wprowadziliśmy się 13 września.

To były nieprawdopodobnie trudne miesiące. Wprowadziliśmy się do domu baz drzwi wewnętrznych, bez kuchni i poręczy na schodach, z jedną łazienką i położonymi częściowo podłogami. Kuba przez dwa tygodnie po wejściu do domu zadawał pytanie: „Są już drzwi? A kiedy będą?”. Jego pokój został wykończony jako pierwszy. Nie wytrzymalibyśmy dnia dłużej.


Nie wiem kiedy zleciało te dziesięć lat, ale wiem, że ten dom uratował nam życie. Zwłaszcza podczas covidowego lock downu, kiedy wszyscy w nim utknęliśmy. Ale też i teraz, kiedy chłopacy pokończyli szkoły a Piter pracuje zdalnie. Możliwość pójścia do swojego pokoju i zamknięcia za sobą drzwi jest bezcenna.


Miałam bardzo mało czasu na decyzje związane z wykończeniówką i meblami. I jestem z siebie nieprawdopodobnie dumna, bo popełniłam dwa małe błędy, których można było uniknąć. Ale ja jestem amatorką. Nie mam żadnego wykształcenia związanego z budową, architekturą wnętrz czy projektowaniem mebli. A tak wyszło, że miałam trzy dni na projekt łazienki, a potem galopem leciałam do rysowania bibliotek i kredensów. Więc te dwa błędy, to można uznać w sumie za sukces.

Czy coś bym zmieniła? W sumie właśnie nie. Chyba, że mielibyśmy na starcie pieniądze na zakup tego domu – wtedy, gdy można było robić zmiany w projekcie. To tu bym miała się do czego przyczepić. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że to był gotowy dom, będący kompromisem między tym, co chcielibyśmy mieć, a tym, na co nas stać, to uważam, że wyszło całkiem przyzwoicie.


Jesteśmy zadłużeni po uszy i do końca życia. Nasze sypialnie mają po 10m2, salon: 16, kuchnia: 5. Jak widać, są to wielkości blokowe, szału nie ma. Ale nikt nam nie wali butami nad głową w środku nocy, nie pali papierosów na klatce schodowej ani nie rzuca śmieci do ogródka wielkości chusteczki do nosa. Nie obchodzi mnie, co inni myślą o naszym domu. My tu jesteśmy szczęśliwi.


I wiecie, co jest najlepsze?

Że wreszcie, po tylu latach, właściwie od matury, mam miejsce, w którym jestem u siebie i mogę je nazwać swoim domem.

© 2024, Jo. All rights reserved.

9 Comments

Add Yours
  1. 1
    ewafrykowska

    Marcepanowa jest piękna, przepiękna. A najważniejsze – klimatyczna jest a to naprawdę nie zdarza się często. Dobrego dalszego mieszkania kochani!

    • 2
      Jo

      Pewnie to kwestia gustu, bo przecież słyszeliśmy różne opinie. Że taki mały, że ciasno, że „ten twój niby ogródek”.
      Nam się podoba. Innym nie musi.

  2. 3
    Jan Piotrowicz

    Powiem że na początku było dla mnie ciężko, ale pół roku-rok przyzwyczaiłem mieszkania tutaj. Do dzisiaj cieszę się że mogę mieszkać w Wilanowie. Uwielbiam ten dom i nie zamierzam się nigdzie wyprowadzać.

  3. 6
    dasiagallery

    Gratuluję serdecznie jubileuszu. I tego, że udało się i że kochacie to miejsce.
    A ja też miałam rocznicę. 9-tego września 2021 odebrałam klucze od mojego Capałyku 🙂
    I uważam, że była to najlepsza, samodzielna decyzja życia

    • 7
      Jo

      Twój Capałyk jest przecudowny. A nasz Marcepanowy Szeregowiec jest pierwszym domem, do którego chcę wracać. I to chyba najważniejsze!

    • 9
      Jo

      Dzięki.

      No fakt, niektórym marzeniom długo schodzi na realizacji 😉 Ale czym byłoby życie bez nadziei (nawet jeśli czasem głupia).

Leave a Reply