Jestem w tym tygodniu na zwolnieniu. Nie lekarskim. Życiowym. Po prostu musiałam zwolnić.
Wszystkiemu winna akupunktura. Rozkłada mnie póki co na łopatki, więc chyba działa? Docelowo ma mi pomóc na nerwy, czyli na wszystko. Bo moje dolegliwości zdrowotne mają podłoże (i tu, surprise! surprise! niebywale zgodne są wszystkie rodzaje medycyny!) emocjonalne. Jedni specjaliści nazywają to zaburzoną autoimmunologią, inni wyczerpaniem wskutek przewlekłego stresu, jeszcze inni z zatroskaniem wskazują na zablokowanie kanałów energetycznych. Jak zwał, tak zwał: wszystkim zgodnie wychodzi na to, że nieustanna presja, w jakiej żyję, spowodowała awarię oprogramowania.
Ponieważ po paru latach eksperymentowania na żywym (własnym) organizmie stanowczo odmówiłam dalszego przyjmowania jakichkolwiek medykamentów, pozostała mi medycyna niekonwencjonalna, chociaż z powodzeniem stosowana w innych kulturowo obszarach, czyli na przykład akupunktura. Doktor twierdzi, że powinna mnie zobojętnić na stres z otoczenia, a to z kolei ma pomóc na samoregenerację organizmu. I powiem wam, że to się uda. Odetnę stresogenny wpływ otoczenia, czy ono tego chce, czy nie. I czy dwadzieścia igieł wbijanych we mnie dwieście razy faktycznie odniesie terapeutyczny skutek.
Po prostu tych, którzy nadal mnie będą próbowali wyprowadzić z równowagi, wyprowadzę na dalekie peryferie mojego życia.
Proste.
© 2023, Jo. All rights reserved.