
Na wilanowską wystawę tulipanów wybieraliśmy się od kilku lat. Raz nie zdążyliśmy – bo wystawa trwa tylko dwa dni, innym razem przeszkodziła nam pandemia, a w ubiegłym roku akurat w tulipanowy weekend wypadły zajęcia szkolne Pitera i BlueBoya. Byliśmy zdeterminowani, żeby tym razem się udało, no i pokonała nas pogoda! PRAWIE.
Od rana mieliśmy w marcu, jak w garncu z kwiecień-plecień na zmianę. To lało, jak z cebra, a wiatr urywał głowy sami-wiecie-przy-czym, to świeciło piękne słońce i białe obłoczki namawiały na niekontrolowane spożycie bitej śmietany. Tylko przerwy w zmianie pogody były tak krótkie, że zanim człowiek skończył sznurować buty, musiał weryfikować wyjściowe plany. A wiecie, jak w przypadku Jakuba wygląda zmiana planów, wyjściowych szczególnie.
Wreszcie późnym popołudniem, niemal tuż przed zamknięciem wystawy, pogoda postanowiła się ustabilizować, z czego natychmiast skorzystaliśmy i oto tego dowód:
Żartowałam!
Poza przepięknymi tulipanami (oraz tablicami z historią tych kwiatów i zasadami uprawy) można było obejrzeć wielkanocne dekoracje, których zdjęcia zrobiłam dla was z narażeniem życia (mam silną alergię na hiacynty…).
Bardziej wiosennie już się nie da 🙂 Chciałabym mieć tę wiosnę w ogródku, ale ostatecznie na wystawie też ujdzie.
Nigdy nie byłam fanką tulipanów. Denerwował mnie ich krótki żywot, szybkie opadanie płatków i monotonia kształtów. Ale nowe odmiany stoją w wazonie naprawdę długo (nasz rekord to chyba tydzień!) nie tracąc urody, a różnorodność odmian na wystawie naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Może dam się namówić BlueBoyowi i posadzimy jakieś w ogródku?

PS
I chyba raz jeszcze sięgnę po Martwą naturę z wędzidłem…
© 2023, Jo. All rights reserved.