
Głosuję całe moje dorosłe życie, bo uważam, że ten, kto nie głosuje, sam sobie odbiera prawo do krytykowania i narzekania na wybraną przez innych władzę.
Nie brałam udziału w dwóch referendach: w 1987 roku – bo wtedy bojkotowaliśmy to referendum oraz w 2003 – bo nie dotarliśmy na czas do komisji.
W 1987 nieco cierpiałam, bo świeżo zyskałam prawa wyborcze i bardzo chciałam móc zrobić z nich użytek. Na dodatek ojciec mnie straszył, że będę mieć problemy na maturze, jeśli przyłączę się do bojkotu, co – prawdę mówiąc – jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze robię.
W 2003 w dniu referendum wracaliśmy z wakacji, a przypomnę, że dwudniowa podróż z chłopakami w wieku 3 i 6 lat nie należała do najłatwiejszych. Na dodatek jechała z nami Madre, od granicy na zmianę wywierając na kierowcę presję, że ona musi zdążyć przed zamknięciem komisji i strzelając focha, że jednak nie zdążymy, bo znowu robimy postój. Łatwo nie było, do Łodzi dojechaliśmy jakieś pół godziny po zamknięciu lokali wyborczych, wierząc w rozsądek innych obywateli i odpowiednią frekwencję. I naprawdę mieliśmy dość.
We wszystkich pozostałych wyborach stawiam się przy urnie, od kilku lat w pełnym, czteroosobowym składzie. Z powodów wspomnianych na wstępie.
I obrażają mnie osobiście spoty, zachęcające kobiety do głosowania za tydzień.
Bo we wszystkich, które widziałam, kobiety przedstawiane są jako bezmózgie idiotki, oddające swój los w ręce mężczyzn. No serio, ale nie znam ani jednej takiej! „Moje” kobiety są na ogół wyszczekane i nie wyobrażam sobie, aby którakolwiek z nich przyjęła postawę: „Niech mężczyźni za mnie zdecydują.”. Może ja mam niewłaściwe towarzystwo, czy co…
Na dodatek w tych spotach ogrywa się wyłącznie problem aborcji, co uważam za jakieś szczytowe kuriozum. Jest tyle argumentów, których można użyć przekonując niegłosujące kobiety (bo rozumiem, że statystyki pokazują niepokojące istnienie takich), a autorzy jadą wyłącznie po księdzu, mundurowej funkcjonariuszce urody Rosy Klebb i jakichś dwóch smutnych panach?! Gdzie przedszkola i świetlice? Gdzie przerażające ceny codziennych zakupów? Gdzie problemy z powrotem do pracy po urodzeniu dziecka? Naprawdę nie ma innych tematów, którymi można zachęcić kobiety do stanowienia o własnym życiu?
Jest to smutne, bo nawet w kampanii, z założenia mającej obudzić obywatelską postawę w społeczeństwie, sięga się po płytkie i stereotypowe hasła. A użycie zakazu aborcji jest jednym z najsłabszych argumentów, bo nadal sprowadza rolę kobiety do bycia inkubatorem – jedynie o mniej lub bardziej ograniczonej możliwości wyboru.
Idźcie na wybory. Wszyscy.
Bo możecie zdecydować, kto i jak wpłynie na wasze życie przez kolejne lata.
© 2023, Jo. All rights reserved.