Wy się na coś zdecydujcie.

Piszę o wycieczkach, muzeach, jedzeniu w restauracjach i plaży w Castiglione.

Czasem dorzucam coś o łucznictwie BlueBoya czy pianinie Jakuba. Albo jakiś cytacik z ich wypowiedziami.

Sielanka. Wszyscy happy. Bo przecież mam pokazywać, że życie z autystycznymi synami jest OK. Może i nietypowe, może czasem pod górkę, ale przecież celem tego bloga jest rozbawić uwagami w rodzaju „Chyba jestem pewien, że mam rację.” i pokazać, że z niepełnosprawnymi dziećmi można robić różne rzeczy, nie tylko siedzieć w domu i narzekać na los.


No chyba, że napiszę o czymś mniej przyjemnym.

Jeśli o lekarzach, ZUSie czy wsparciu państwa – jeszcze jakoś ujdzie. Każdy lubi ponarzekać od czasu do czasu, więc pełna empatia, bo „cholera ja też wysłałbym ich wszystkich w kosmos”. Ale kiedy piszę o prawdziwych, codziennych, autystycznych problemach z chłopakami – robi się nieco niezręcznie. A już całkowitą katastrofą jest wspominanie o mojej rodzinie…


Czyli jak jest zabawnie i lekko, to wszytko gra. Kiedy pojawiają się problemy – wychodzimy ze strefy komfortu. A kiedy docieramy do źródła tych problemów – okazuje się, że przekroczyłam nieprzekraczalne tabu i powinnam się wstydzić.

Och nie narzekaj. Każdy ma jakieś problemy.

No co ty w ogóle opowiadasz? Nie może być tak źle.

Natychmiast przestań! Nie powinnaś pisać takich rzeczy o rodzinie!!!


No i jest jeszcze Piter. Mój mąż, czyli rodzinna święta krowa. Czy tam byk. Ja mu naprawdę wiele zawdzięczam, doceniam ogromnie jego pracę, wiem, że w wielu sytuacjach nie dałabym sobie rady bez niego, ale to jest człowiek, bynajmniej nie chodzący anioł, mający swoje wady (jak każdy) i na dodatek potrafiący zamienić moje życie w piekło. Wie o tym, rozmawiamy na ten temat do wyrzygania, nic się nie zmienia. Niektórzy ludzie z natury są po prostu niereformowalni, a mnie się akurat trafił taki zestaw w postaci rodziców i męża. No pech.

No i o ile jeszcze ewentualnie w ramach dnia dobroci dla matek autystów i skasowanych toczniem oraz Hashimoto furiatek można by mi odpuścić narzekania na mających w głębokim poważaniu wszystko poza samymi sobą rodziców, to już tego męża nikt mi nie daruje. Bo jak ja śmiem na niego narzekać?! A kiedy wyjaśniam dlaczego, to jak w ogóle mogę publicznie wylewać żale?! Ale za chwilę okazuje się, że w skutek tego wszystkiego (mąż wpędzający do grobu puls autystyczne dzieci) właśnie mi trzasnęło zdrowie i znowu latam po lekarzach, którzy nie są w stanie mi pomóc, bo MUSZĘ PRZESTAĆ SIĘ DENERWOWAĆ, i wszyscy załamują ręce, że jaka ja jednak biedna jestem (pod warunkiem, że nie będę pisać o tym, jak to Piter odwalił znowu finansowy numer i po prostu poinformował mnie w okolicach dziesiątego, że właśnie skończyły się pieniądze i mam sobie jakoś radzić z prowadzeniem domu do końca miesiąca).

To wy się może jednak na coś zdecydujcie?


Siedziałam niedawno z Key – miałyśmy dwa dni na rozmowy, bo w tym roku tak wyszło, że nie wyszło. I rozmawiamy o rodzinie i chorobach, bo chyba właśnie weszłyśmy w ten wiek i następny etap rozpocznie się od „pamiętaj, twojej córce zapisałam ten pierścionek po Władzie”. I moja siostra słucha tego, co jej mówię i w pewnej chwili mówi: „My o niczym nie wiedzieliśmy. Ty nam o tym mówiłaś, ale nikt nie wierzył. Wszyscy uważaliśmy, że wymyślasz. I jeździliśmy po tobie, a ty w tym czasie walczyłaś o przetrwanie…”.


Nie, nic się nie zmieni. Mój mąż nadal będzie mnie doprowadzać do białej gorączki, a Madre będzie do niego ćwierkać, nawet jeśli przed chwilą odwalił numer, po którym odmówiłam zejścia na wigilijną kolację. Oboje są totalnie niereformowalni. Jedynym ratunkiem byłaby wyprowadzka i całkowite odcięcie się. Niestety to rozwiązanie jest nierealne, bo nie mam dokąd się wyprowadzić.


Wypisałam się z rodziny ojca, mogę się wypisać z rodziny matki, ale od Pitera i moich synów wypisze mnie chyba tylko Mroczny Żniwiarz. I nie jest to optymistyczne zakończenie tego wpisu, bez względu na to, jak bardzo jesteście tym faktem zdegustowani.

© 2023, Jo. All rights reserved.

6 Comments

Add Yours
  1. 1
    makowka9

    Nie jestem zdegustowana, ale nie mam dobrej rady, ani dobrych słów. Banalne „trzymaj się”?-bez sensu. „Jesteś dzielna, dasz radę”? -podobnie banalne. „Też nie mam lekko” -marna pociecha.

  2. 3
    Tetryk56

    Świadomość braku dobrej rady pozwala nie tracić energii na jej poszukiwanie. To jedyny pozytyw, jaki mi przychodzi do głowy…

Leave a Reply