Za nami pierwszy miesiąc po powrocie do Kuby do Klubu.
Oh boy…
Jak by to ująć w skrócie…
Niemal nic mu nie przeszkadza. Wychodzi rano, wraca po południu w doskonałym humorze i zabiera się za malowanie. Zażyczył sobie rosołu w niedzielę. I go zjadł. Pamiętacie cyrk z rosołem? No właśnie. Wyraził życzenie wycieczki na wieś. Pojechaliśmy. Był prze-szczęś-li-wy. My też. Sam przyszedł pomóc w sprzątaniu ogródka. Ja tam nie wiem, bo pogadać się z nim nie da (chyba, że o Pokemonach), ale wygląda na spokojnego, zadowolonego z życia gościa. I jedynym moim zmartwieniem jest aktualnie to, czy ten Klub będzie dalej działać i jak długo nie zaliczymy jakiejś spektakularnej klapy. Bo wiecie… ja już w cuda i piękne zakończenia nie wierzę…
Zajęć mają sporo: sport, wycieczki, terapia sztuką, gotowanie. Tylko znowu ta cholerna hipoterapia leży. Coś farta do niej nie mamy. Resztę obejrzyjcie sobie na zdjęciach:
© 2024, Jo. All rights reserved.