
Bardzo nie lubię braku zdecydowania. Generalnie w życiu, ale dotyczy to również pogody. No bo sami powiedzcie: wiosna, ciepło, człowiek planuje jakieś prace w plenerze, a tu nagle zjazd temperatury o dziesięć stopni i trzeba skrolować kompa, czy w ogóle powinno się w tej sytuacji wysadzać cebulki.
Bo tym wstępie już wiadomo: będzie o wczesnym ogrodnictwie. No będzie, bo za punkt honoru postawiliśmy sobie rewitalizację
Marcepanowego Ogródka
który naprawdę zasługuje na lepszych opiekunów. Fakt – mieliśmy pecha, bo przez trzy lata toczyły się tu prace remontowe i ogródek był zdeptany przez gruz i rusztowania, a ubiegły rok najchętniej oboje z Piterem wykasowalibyśmy z pamięci podręcznej. ALE wymówki się skończyły i naprawdę trzeba coś z tym zrobić. Znaczy porządek. Bo Dziadek Lis by umarł ponownie, gdyby zobaczył mój brak szacunku dla ziemi i roślin.
Zaczęliśmy od tego, że Piter kupił sobie piłę elektryczną. Wyjątkowo (chyba) nie do masakry, chyba, że masakrą nazwiemy usuwanie nieowocującej morelki. Ściął ją do pnia i odczekuje, aż usunięcie korzeni nabierze mocy urzędowej. Znaczy: będzie mu się chciało. No dobra, pogoda też ma tu jakieś znaczenie, żeby nie było, że jestem pozbawiona ludzkich uczuć, na przykład empatii.
Problem w tym, że powrót wiosennego przedwiośnia oznacza (podobno) uruchomienie projektu
Dom Na Wsi.
Tego, który zawisł w oczekiwaniu na cud. Teoretycznie dom na wsi jest – co mój mąż podkreśla w każdej burzliwej rozmowie na ten temat. Tylko niewykończony. I w tym tkwi właśnie problem.
To znaczy problem zasadniczo tkwi w braku pieniędzy, bo my ten domek postawiliśmy za Piterowy spadek, a wykańczamy z bieżących środków. I tu przypominają mi się memy w rodzaju: Jak wyobrażałem sobie dom za milion w dzieciństwie (rezydencja), a jak on wygląda dzisiaj (35 kwadratowych w obrysie – czyli wypisz wymaluj nasz wiejski kurnik). A ponieważ jesteśmy na końcu listy potencjalnego wsparcia i pomocy w rodzinie, tu cytat: „Wy nie potrzebujecie żadnej pomocy, doskonale sami sobie dajecie radę.”, no to jak komuś coś wysiądzie i potrzebna jest rehabilitacja albo seria nierefundowanych badań, to kurnik stoi, czeka i pokrywa się patyną czasu.
Swoją drogą, zauważyliście może, że często traktuje się jednych, jako permanentnych dawców, a innych jako obiekty wymagające troski i nieustannego wsparcia? To tak na marginesie.
Wracając do naszej wiejskiej posiadłości: zawzięliśmy się i postanowiliśmy w tym roku obciąć wszystkie inne wydatki, żeby dokończyć ile się da. W związku z tym przez trzy tygodnie Piter obiecywał, że zadzwoni do Pana Budowniczego, a teraz od tygodnia czekamy, aż odezwie się do nas Pan Hydraulik. Ten, który w ubiegłym roku miał nam zrobić wod-kan, tylko jakoś mu nie wyszło.
Piter z kolei planował męski wypad na wieś: tylko on i kosa spalinowa, żeby wyciąć jakieś dojście do domu, bo przecież tam wszystko pozarastało. Tylko ta pogoda… Pogoda jest w ogóle wdzięcznym argumentem, bo albo jest za zimno, albo za gorąco i w sumie cały rok można się czymś usprawiedliwić.
I ja się tylko cieszę, że elektrykę zadeklarował się zrobić nam Pitera brat. Bo jest to chyba jedyna w całym tym towarzystwie osoba, na której słowie można polegać.
Natomiast wspomniany wcześniej konflikt interesów polega na tym, że jeśli pogoda się zdecyduje, to nie wiadomo za co się wziąć najpierw: porządkowanie Marcepanowego Ogródka czy wykaszanie Pola Chwastów. Więc jak znam życie i mojego męża, to zapadnie on w letarg i postanowi przeczekać kłopotliwą sytuację. Wiecie, w myśl zasady: Jeśli wystarczająco długo poczekasz, każdy problem rozwiąże się sam. Więc w sumie nie wiem, czy nie wolałabym powrotu zimy.
Czy to prawda, że przez pomyłkę i niechcący kupiłam kolejne trzy krzewy róż i nie mamy ich gdzie posadzić?
Być może…
© 2025, Jo. All rights reserved.