Zapowiadają zmianę pogody. Akurat teraz, kiedy jesteśmy w samym środku porządków, głównie z nazwy wiosennych. Wyjątkowy brak taktu ze strony pogody, nie sądzicie? Wiem, że marzec, że taki mamy klimat i w ogóle, ale trochę mnie to męczy.
W ogóle sporo rzeczy mnie męczy. Na przykład życie. Ludzie też mnie męczą. I te wszystkie rzeczy, które się na co dzień robi. Do tego wszystkiego męczy mnie pisanie i to już jest znak, że zrobiło się bardzo niedobrze (chociaż ktoś mający powyżej kokardki tego całego mojego pisania może być przeciwnego zdania… nie dogodzisz…).
Wracając do porządków, to odgruzowujemy poddasze. A dokładniej: te upchnięte dziesięć lat temu pod skosami kartony. No panie… czego tam nie ma… A że ja złapałam od jakiegoś czasu istną fobię, że jak umrę, to tego nikt nie posprząta i pewnego dnia Jasiek zginie przygnieciony tymi kartonami, to gonię chłopaków do roboty. Tak od miesiąca.
Możecie się zdziwić, że to ile tego tam jest, skoro od miesiąca sprzątamy, a ja narzekam, że nadal w trakcie jesteśmy? Dużo. ZA dużo. Ale problem polega również na tym, że ja tego nie mogę tykać, bo mam galopującą alergię na kurz i kontakt z nim kończy się inhalatorem, po którym dopiero zaczyna się jazda, a chłopaków mogę zagonić do roboty wyłącznie w weekend. Ale owszem, tych rzeczy jest też w ogromnym nadmiarze za dużo.
Poza oczywistymi śmieciami, są tam różne nieprzydasie, odłożone, bo szkoda wyrzucić. Ale są też tony książek i tu przechodzimy do sedna. Bo z pozostałymi rzeczami sprawa jest dość prosta: albo się przydadzą, albo wypad. Teraz wiemy już jak będzie wyglądać nasz dom na wsi, co się w nim przyda, co się zmieści i całej reszty trzeba się po prostu pozbyć. Ale z książkami mamy problem. Bo oboje z Piterem byliśmy wychowani w religii niepozbywania się żadnych książek z domu. Podkreśliłam żadnych, prawda? No to naprawdę miałam to na myśli. I rezultat jest taki, że po domu walają się piramidy jednorazówek, czyli publikacji nadających się do jednokrotnej lektury, o ile w ogóle.
Swoją drogą: zauważyliście, że łatwość wydania książki skutkuje lawiną chłamu? Ja już czasami nie wyrabiam… Nie mam czasu na wertowanie książek w księgarni i często daję się nabrać na opisy wydawcy w Internecie, a potem zgrzytam zębami, bo tego „bestsellera” naprawdę nie jestem w stanie przeczytać! Swoją drogą nigdy nie zrozumiem nazywania bestsellerem książki, która właśnie dopiero przed godziną pojawiła się na półce w empiku, ale może ja operuję innymi definicjami…
No i mamy tego od cholery. Miejsce zajmuje. Nikt tego nie czyta. I nie wiadomo, co z tym zrobić. Bo jak wspomniałam: nie umiemy wyrzucać książek. Na razie robimy selekcję i odkładamy do kartonu w garażu. Ale nieuchronnie zbliża się moment pożegnania.
Pisałam kiedyś blog czytelniczy. Potem przeniosłam się z książkami na Rutynę, ale jakoś bez przekonania. Nie wychodzi mi łączenie bloga nazwijmy to lifestylowego z opowieściami o życiu rodziny z autystycznymi dziećmi. Za cholerę mi się to nie spina i już sama nie wiem, po co w ogóle to robię. Więc nie robię. I diabli wiedzą, co z tym dalej… Może w ogóle blogowanie należy do przeszłości, bo teraz ludziom ledwo chce się kliknąć w lajka na fejsie lub przeskrolować reelsy na insta? Może ja nie nadążam za współczesnością i stoję w życiowym rozkroku, nie wiedząc, co ze sobą zrobić?
No to wam trochę pomarudziłam. Tak żebyście o mnie całkiem nie zapomnieli. Może mi coś poradzicie? W ramach prezentu urodzinowego? No bo to już za chwilę… A ja zawsze przed urodzinami mam depresję i totalny zjazd formy…
Słowo daję, to wszystko jest bez sensu…
© 2024, Jo. All rights reserved.