Wiosenne porządki

Od tygodnia przez moje osiedle przetaczają się działa porządkowe, głównie w postaci oddziałów importowanych sprzątaczek. U nas raczej ruch niewielki. Głównie dlatego, że nie sprzątamy przed świętami, tylko wtedy, gdy jest brudno. Albo kiedy uda mi się zagonić chłopaków do roboty.

Nie, żebym miała coś przeciwko wiosennym i jesiennym porządkom! Skądże znowu! Czasami trzeba mieć pretekst, a uzasadnione historycznie porządki po zimie, przez którą domy były zamknięte na amen i nie otwierało się nawet okien oraz odpowiednio przed jesienią, zanim się te domy pozamykało, wydaje się być wystarczająco dobrym uzasadnieniem wywalania ton przydasiów, po które nigdy się przecież nie sięga i robienia przeglądu garderoby. Sama to robię. Głównie z garderobą. I nigdy nie do końca, więc nadal mam kupę rzeczy nie nadających się do założenia i absolutnie żadnej, którą można by spokojnie zapakować na wakacje. Ale o szafie będzie innym razem – teraz chodzi mi o normalne, klasyczne porządki.

No więc nie, nie sprzątamy specjalnie na święta. I kiedy normalni ludzie myli wczoraj okna i porządkowali domy – my sprzątaliśmy w ogródku. Bo jak wspominałam: nasz ogródek jest o krok od spakowania się i wyprowadzki do ludzi, którzy będę o niego lepiej dbali. Metaforycznie. Ostatnich pięć lat zaniedbania poruszyło jednak nasze sumienia i ze skruchą staramy się je jakoś naprawić.

Piter usunął nieowocującą morelkę i na odzyskanej w ten sposób rabatce sadzimy róże. To znaczy głównie przesadzamy. Bo tak jakoś nam się ich namnożyło, ale niekoniecznie we właściwych miejscach. I pominę tu te spontanicznie dokupione w tym roku…

Bo z ogródkiem jest tak, szczególnie takim mikroskopijnym, jak nasz, że on żyje swoim życiem. I jeśli tego nie zauważysz, to potem usuwasz dwa wory kapryfolium, ratując trejaż przed zmiażdżeniem. Znaczy jeśli zdążysz. Albo odkrywasz, że róże jakoś dziwnie rosną, bo się… przesunęły o kilka centymetrów. Serio. Więc skoro urządziliśmy sobie ogrodową rewolucję, to porządkujemy wszystko.

Na przykład wymieniamy lawendowe obwódki. Kupiliśmy chyba pięć wielopaków sadzonek lawendy w OBI i wymieniamy. Są małe, jak to sadzonki, ale dobrze ukorzenione, więc jest szansa, że się przyjmą (tfu tfu na psa urok – jak mawiała Hala). Zresztą mamy takie doświadczenia, że te małe z wielopaków zawsze nam się ładnie rozrastały (tfu tfu), w przeciwieństwie do pięknych lawend od ogrodnika. No tak jakoś. Zresztą nie stać nas na zakup 30 sadzonek po dwie dychy za sztukę, więc ryzyk-fizyk: OBI i wielopaki.

Mamy więc nowe obwódki z lawendy, zrekonstruowane rabaty różane, mocno przycięte pnącza i teraz próbujemy wytrzymać do tego etapu wiosny, kiedy coś zaczyna wypuszczać liście. Czyli okazywać oznaki życia. Bo póki co, to za bardzo naszej pracy nie widać, tyle, że jest trochę schludniej.

Nie tracimy nadziei, a pomagają nam w tym magnolie. Wprawdzie pąki Susan ucierpiały podczas ostatniego załamania pogody, a ta żółta cholera ma tylko trzy kwiaty, ale powtarzam sobie, że trzy kwiaty, to więcej niż zero, więc nie ma na co narzekać. Prawda?

© 2025, Jo. All rights reserved.

Leave a Reply