Koniec roku szkolnego spowodował lawinę artykułów o urlopach, koloniach, obozach i wczasach. Wiadomo: wakacje. Moje refleksje na temat wakacji są mało porywające. Bo na wakacjach robię to samo, co poza nimi, tylko często w gorszych, bo wakacyjnych warunkach. Na przykład nie mam patelni w kuchni, prysznic ledwo kapie wodą, kiedy trzeba się wykąpać po plażowaniu, a łóżka mają niewygodne materace. Ale nie to przyciągnęło dziś moją uwagę.
Poranna prasówka wywołała u mnie zadumę nad paradoksem.
Moje dzieci nigdy nie spędzały wakacji u dziadków. Nigdy nawet nie wyjechały do nich na weekend. Mam dodać, że nie znam opcji: „Babcia/dziadek wpadają na wieczór, żebym wyszła z mężem sama na spacer.”?
Dwa razy obie babcie przyjechały na weekend do nas i zostały z chłopakami. Bo solo żadna się nie odważyła, co nie przeszkadzało im twierdzić, że wyolbrzymiam i przesadzam mówiąc o naszej sytuacji i moim zmęczeniu. Że się kupy nie trzyma? No plssss…
Raz dziadek zabrał Jakuba na basen.
Koniec listy.
Więc jak czytam o dziadkach zabierających dzieci na wakacje, albo wyjeżdżających z nimi na wczasy, to mnie zatyka. Z rozżalenia. Z wściekłości. Z buntu.
Mam trójkę rodzeństwa. Każde na co dzień korzysta z pomocy rodziców. Ich dzieci często spędzają czas z dziadkami. W domu. Na wakacjach. Jak słyszę narzekania, że „babcia za mało czasu poświęca moim dzieciom i to jest nie w porządku”, to nie wiem: śmiać się?
Tylko ja mam dzieci niepełnosprawne, wymagające stałej opieki. Absorbujące 24 na dobę, 365 w roku. Tylko mnie się krytykuje, że nie daję sobie rady. Pozostałe siostry i brat są tacy dzielni, super wszystko ogarniają i na dodatek odnoszą sukcesy.
Definicja paradoksu?
© 2024, Jo. All rights reserved.