W Luberon byliśmy w 2012 roku. Można sobie o nim poczytać w Codzienniku Agi Pe. Teraz tylko na krótko zaglądam do notatek z dramatycznych poszukiwań lawendowych pól…
Prawdę mówiąc nie pojechałam do Prowansji, żeby zrobić przyjemność Jakubowi, męczącemu od dwóch lat o Francję. Pojechałam wyłącznie po to, żeby na własne oczy zobaczyć Pola Lawendy. Prawdziwe. Prowansalskie. Oryginalne. O których czytałam w książkach. Które widziałam na pocztówkach. O których rozpisywały się corocznie snobistyczne czasopisma lifestylowe. Ja chcę lawendy!
Pojechaliśmy ich szukać.
Ménerbes
Musiałam tu przyjechać. Wiadomo dlaczego: Peter Mayle i te wszystkie jego prowansalskie opowieści. Po drodze bastides i mas, rzecz jasna z basenami, mini winnicami i małymi gajami oliwnymi. Zakochałam się i stąd nie wyjadę! Ale samo Ménerbes… Hmmm… No dobra – powinien być jakiś placyk przy merostwie i kościele, na którym w cieniu platana autochtoni grają w pétanque. Nie ma placyku, nie ma pétanque. Kościół w jednym miejscu, merostwo w innym – zupełnie jakby przypadkowym. Autochtoni siedzą przy stoliku caffe, usytuowanej przy drodze z parkingu do wsi (bo to wieś jest podobno) i z rozbawieniem oglądają turystów poszukujących czegoś interesującego do sfotografowania. Żeby być uczciwą muszę dodać, że o ile miejscowość nie powala, to widoki faktycznie wołają o uwiecznienie.
Bonnieux
Dzieci stanowczo odmówiły zwiedzania (po wspinaczkach uliczkami Menerbes), więc pozostało nam samochodowe poszukiwanie śladów Dobrego Roku. Mąż stwierdził, że nie doceniał magii kina, bo w rzeczywistości to jakoś nie bardzo porywa…
Nadal nigdzie śladu lawendy!!! No to skąd oni ją biorą??? Importują z Chin???
Roussillon
Oniemiałam! Wszędzie po drodze były te wapienie i ochra, ale tak czerwono nie było nigdzie! Piękne miasteczko, zasługujące na więcej uwagi, niż mogliśmy mu, z powodu zdecydowanego oporu naszych synów, poświęcić.
Gordes
Zachwyciło perspektywą miasta wykutego w skale i przeraziło kamienną zabudową oglądaną z bliska. Z całym szacunkiem dla lokalnych tradycji: chwilami miałam wrażenie pobytu w karnej kolonii kamieniarzy…
Opactwo Sénanque (Abbaye Notre-Dame de Sénanque)
To tu Jakub postanowił dać upust swojej frustracji. I to jaki! Na parkingu przed opactwem urządził taki cyrk, że zwrócił na nas uwagę wszystkich innych turystów, a kto wie, czy i nie filujących zza okien cystersów. W takich sytuacjach mam dość życia, nie mówiąc o wakacjach, wyjazdach i innych podobnych duperelach.
Po jakimś kwadransie postanowił się uspokoić i zażyczył sobie spaceru, więc poszliśmy. Pięknie było. Najbardziej podobały mi się nie lawendowe pola, nie późnoromański kompleks budynków opactwa, nawet nie książki i albumy na temat. Najbardziej podobały mi się zakonne śpiewy puszczone w celu uświadomienia spóźnionym turystom, że zamykamy. Wlały w moje serce i duszę spokój i błogość, dzięki czemu nie zabiłam gówniarza. W takich okolicznościach byłoby to zdecydowanie niestosowne.
Niestety sklepiku z produkcją lokalną nie zaliczyliśmy, bo zamknęli.
To wszystko nie ważne. Najważniejsze jest to, że …
ONE NAPRAWDĘ ISTNIEJĄ!!!! POLA LAWENDY!!!
© 2020 – 2023, Jo. All rights reserved.