To drugie oblicze sławy

Nie żyje Matthew Perry. Niezapomniany Chandler z Przyjaciół. Człowiek, którego życie jest przygnębiającym dowodem na niszczycielską siłę sukcesu.

Jego niedawno wydana książka wstrząsnęła wielbicielami serialu. Jedna z influencerek z egzaltacją deklarowała, że już nigdy nie obejrzy Friendsów, bo wiedząc, jakim trudem okupił swoją rolę Perry, nie mogłaby się śmiać z dowcipów Chandlera. I pomyślałam wtedy, że ta fanka pięknie wyrzuca do śmieci wysiłek podziwianego przez siebie aktora, który walcząc z wyniszczającym go nałogiem, potrafił dać życie postaci, uwielbianej przez miliony widzów. Cóż za hipokryzja. A potem dopadła mnie refleksja, że zagłębianie się w prywatność aktorów, niekoniecznie idzie w parze z ocenianiem ich twórczości. I czy na pewno powinno się w tej prywatności grzebać?

Bo mamy genialnego aktora, którego role poruszają widzów. To poruszenie jest oczywiście umowne, podobnie jak role. Zamiast ról, możemy wziąć utwory muzyczne albo literaturę, a w ramach poruszenia – doświadczać zachwytu, podziwu czy dawki świetnej rozrywki. I ten wybitny artysta, budzący swym talentem podziw, może się okazać bardzo małym człowiekiem. Co wtedy z jego sztuką? Ja mam problem z rozdzieleniem tych dwóch rzeczy i nie potrafię dalej zachwycać się twórczością kogoś, o kim dowiedziałam się dyskredytujących go jako człowieka rzeczy. Ta rozbieżność jest dla mnie zbyt dyskomfortowa, abym mogła przymknąć na nią oko. Jak choćby w przypadku Seana Connery, którego role uwielbiałam do czasu, gdy w jednym z wywiadów powiedział, że nie widzi niczego złego w przemocy wobec kobiet. Skończył się szacunek do człowieka – skończyło się zachwycanie aktorskimi kreacjami. Dlatego zastanawiam się, czy nie wolałabym żyć w nieświadomości, skoro ta świadomość ma taki wpływ na resztę. Tak, to jest hipokryzja.

Hipokryzja nie jest jedyną naganną postawą, jaka wiąże się z czytaniem biografii. Z pewnością kolejną jest wścibstwo. Ktoś mnie poprawi: nie przesadzaj, chodzi o zwykłą ciekawość. To dlaczego im bardziej skandalizująca i obnażająca prywatność biografia, tym lepiej się sprzedaje? Czy aby wyłącznie ciekawość kieruje czytelnikami? Mam wątpliwości.

Lubię biografie. Przeszkadza mi w nich zbyt intymne sięganie w prywatność bohaterów, ale na ogół historie z życia ludzi, którzy osiągnęli sukces, albo zabłysnęli talentem, są po prostu ciekawymi opowieściami. Ciekawszymi od filmowej fikcji, bo prawdziwymi. Z rzeczywistymi zwrotami akcji i zaskakującymi wydarzeniami. Ich bohaterzy, to ludzie którzy stali się idolami – dzięki swoim talentom, zbiegom okoliczności albo na fali jakiegoś idiotycznego masowego zachwytu. Mają swoje zwyczaje, powiedzenia i ulubione rytuały. Motywują, zachęcają, uczą. Fajnie się to czyta. Ale bazowanie na skandalach wywołuje u mnie niechęć do naruszania ich prywatności i najczęściej kończy się odłożeniem książki na półkę. Dlatego nie jestem w stanie zrozumieć publikowania prywatnej korespondencji znanych osób, szczególnie po ich śmierci.

To jest strasznie nieetyczne. I nie ma znaczenia, czy publikuje się listy współczesnych poetów, czy polityków, którzy umarli sto lat temu, czy jeszcze dawniejszą korespondencję królów, artystów czy filozofów. Prywatna korespondencja przeznaczona jest wyłącznie dla adresata. Nie bez powodu nazywa się prywatną. Nikt nie ma prawa jej upubliczniać. Nawet po trzystu latach.

Wróćmy do prywatnego wizerunku publicznych osób. Wiele razy spotkałam się z opinią, że „skoro wybrał sobie taki zawód, musi się liczyć z zaglądaniem mu pod kołdrę i do kosza na śmieci”. No nie. Nie musi. To, że ktoś został aktorem, nie znaczy, że ma ochotę dzielić się ze światem całym swoim życiem. To domena celebrytów, a coraz częściej ludziom mylą się te kategorie. Broniąc swojego prawa do prywatności, odmawiamy go osobom wykonującym publiczny zawód – często również tym, których „kochamy” i „podziwiamy”. Absurd? A może za bardzo siedzimy mentalnie w nierzeczywistym świecie, w którym ma się kilka wcieleń, można dokupić energię, a zabity przeciwnik po zrestartowaniu gry znów jest pełen życia i trochę nam się rozjeżdża realność?

Matthew Perry. Jego Chandler Bing bawił, ale nie bezrefleksyjnie. Podobno książka jest świetna. Nie zdążyłam jej jeszcze przeczytać.

© 2023, Jo. All rights reserved.

4 Comments

Add Yours
  1. 3
    dasiagallery

    Ciekawe i trafne refleksje.
    Dodam tylko, że czasem „publiczne osoby” zrobią coś, może nieświadomie, co u zwykłego oglądacza pogrąża go na zawsze. Tu sięgnę do polskich programów gastronomicznych. Nie lubię baardzo Pani Gessler. Miotanie się po kuchni z takimi kudłami jest co najmniej nieestetyczne. A Pan Makłowicz stracił u mnie całą swoją fantastyczność gdy napluł na patelnię, sprawdzając czy olej jest wystarczająco gorący…
    To takie detale, jak zwykle u mnie nie bardzo na temat, ale…. skojarzenie.

    Biografie też bardzo lubię. Szczególnie te, które nie są bardzo „spowieściowane” ;-). Bo wtedy, na podstawie faktów i wizerunku otoczenia, epoki, sama sobie buduję konkluzje.

    • 4
      Jo

      A fuj! Ja Makłowicza znielubiłam po jego wypowiedzi na temat kutii. A o Geslerowej nie wolno w naszym domu nawet wspominać 😂

      Poza tym: niech aktor prywatnie pozostanie sobie zwykłym człowiekiem… z wadami i prywatnymi sprawami. Jak wszyscy.

Leave a Reply