Siedzieliśmy z Madre w Rajskim Jadle (które teraz chyba nazywa się Rajskie Manu i z knajpy serwującej domowe obiady ewidentnie zmierza w kierunku lokalu haute cuisine) czekając na zamówione dania, kiedy przyszedł esemes od pani Sylwii. Pytała, czy Kuba byłby zainteresowany indywidualnymi zajęciami, bez grupy.
Na zadane pytanie Jakub odpowiedział z lekkim zdziwieniem (i trochę jakby łał ulgą), że owszem, chce. Indywidualne zajęcia bez grupy.
I po chwili olśniło najpierw mnie, a potem mojego nieco mniej lotnego męża.
Za każdym razem, kiedy jechaliśmy na zajęcia, Kuba wygłaszał w samochodzie litanię. Że joga, zajęcia indywidualne, jadę sam.
I my, skończone tępaki, nie rozumieliśmy przez pół roku, że należy to czytać w następujący sposób: „Owszem, joga mi się podoba i lubię tę gimnastykę. Pani Sylwia też jest w porzo. Natomiast zdecydowanie nie odpowiadają mi zajęcia w grupie i jeśli by to było możliwe wolałbym jeździć na jogę sam, na zajęcia indywidualne.”
Co się dziwić, że czasami puszczają mu nerwy? Tłumaczy jak komu mądremu, a starzy przez tyle miesięcy nie są w stanie załapać takiej prostej rzeczy.
© 2023, Jo. All rights reserved.