
Jak wam Święta mijają? Bo nam dość nietypowo. Jak się nad tym zastanawialiśmy z Piterem, to nam wyszło, że po prostu „nie bardzo umiemy” w kameralne. Bo jeden, jedyny raz, kiedy spędzaliśmy całe Święta w czwórkę (nie licząc czworonożnych), to był 2012, po operacji BlueBoya. Więc nie mamy wprawy w praktyce.
Naprawdę w wigilijny wieczór wyciągnęliśmy albumy ze zdjęciami, żeby to sprawdzić! I wyszło nam z tych albumów, że nigdy, poza wspomnianym 2012, nie spędzaliśmy całych Świąt sami. Wigilia zawsze była u nas. Albo woziliśmy ją do Łodzi (zwłaszcza kiedy Filozof był już bardzo chory i nie mogli z Madre przyjechać do Warszawy). A 2013, kiedy Teściowie obchodzili sześćdziesiątą rocznicę ślubu w Boże Narodzenie i robiliśmy w Świdniku uroczysty obiad, uznaliśmy, że nie damy rady jednego dnia jechać na Wigilię (z cateringiem…) do Łodzi, ani przyjmować w domu gości, a następnego zasuwać (z cateringiem…) do Świdnika, więc może posiedzimy sami, ale z rana zadzwoniła z życzeniami Ela i stwierdziła, że absolutnie nie ma mowy i mamy przyjechać do nich na Barbórki. Zdarzały się tak, że Wigilia była w Łodzi, Boże Narodzenie w Świdniku, a Świąteczna Indyczka Eli w Warszawie. Albo że kursowaliśmy między czterema domami w różnych miastach. Ale generalnie pozostałe Święta były u nas, z udziałem Madre i – co drugi rok – mojej siostry z rodziną. Dlatego moi synowie nie potrafią się odnaleźć w sytuacji, kiedy całe Święta spędzamy sami w domu i – co widać – są nieco w tym wszystkim zdezorientowani. Ale chociaż to wyzwanie, muszą się przyzwyczaić do zmian, które przychodzą i nic się na nie nie poradzi. Bo możliwe, że takie Święta, jak obecne, przyjdzie nam spędzać częściej.
Zeszłego roku urządziliśmy po latach, specjalnie dla naszej Matki, Wigilię w Łodzi i nawet udało się ściągnąć na nią całą trójkę dzieci Madre, z rodzinami, ale to był niezbyt udany eksperyment, po którym z jednej strony zrobiło mi się bardzo smutno, a z drugiej uznałam, że był zdecydowanie jednorazowy, bo szkoda mi nerwów.
No i teraz siedzimy sami z chłopakami i jest tak jakoś dziwnie. Spokojnie (na ile u nas może być spokojnie), ale nieswojo. Nawet Jakub jest od trzech dni nakręcony i widać, że nie do końca sobie radzi z tą nietypową sytuacją. Nie ma schematu. Nie może uznać, że „za dużo ludzi i zamieszania – idę do siebie”, więc nie bardzo wie, co ma robić. Nawet z nami łaskawie obejrzał Sonica i patrzyłam, kiedy z rozpędu powie, że w sumie żałuje, że nie zgodził się pojechać do Trany…
Cieszymy się spokojem. Staramy się nie zaszyć w swoich pokojach ze smartfonem przed nosem, chociaż Kuba poleciał wypróbować nowe farby, a Janek już przeszedł część wymarzonej gry. Ale lego układaliśmy razem – jak za dawnych lat. Święta. Inne niż zwykle, ale dające dużo do myślenia i uczące poluzowania cugli i cieszenia się tym, co jest.
Czego i wam życzymy.
PS.
Wiem, zdjęcie bez psa się nie liczy. Ale pies nie chciała się zdjąć. Nawet próba przekupstwa skończyła się porażką, bo ukradła mi ten chleb z ręki i poszła spać przed kominkiem. Nic na to nie poradzę, sorry.
© 2024, Jo. All rights reserved.