Mieliśmy ostatnio dość ciekawą rozmowę z BlueBoyem na temat życzeń. Myślałam, że może będzie sam chciał o tym napisać, ale chyba ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Ostatni tom Tintina, najnowszy Sapkowski i jakaś premiera brutalnego kina akcji. Czy coś takiego.
Generalnie poszło o życzenia świąteczne. Tematem ostatnich zajęć terapeutycznych były święta i związane z nimi zwyczaje. Na przykład rozmowy o planach czy składanie życzeń. I terapeutka Janka była zdania, że święta są takim szczególnym czasem, w którym powinno się zapominać o urazach i wyciągać rękę na zgodę. Natomiast mój młodszy syn, z rezerwą budzącą mój pedagogiczny zachwyt twierdził, że sorry, ale bez przesady. Jeśli ktoś notorycznie, z premedytacją i przez lata uważa twoje wyciąganie ręki za przejaw słabości i przyznanie mu racji, to trzeba być chorym na umyśle, żeby dawać mu kolejne „ostatnie szanse”, tylko dlatego, że są święta. I jak mi o tym opowiadał, nieco zaniepokojony, czy aby nie był nieuprzejmy wobec terapeutki nie zgadzając się z nią, to poczułam, że może nie całe moje życie poszło na marne.
Nie wierzę w moc świątecznych pojednań. Za stara jestem na takie iluzje. I zbyt wiele razy dawałam się na nie nabrać. Żeby nie było, że od dawna jestem taka mądra: ostatnią akcję pojednawczą przerobiłam rok temu, sama nie wierząc, że dałam się w nią wrobić. Dlatego dumna jestem z Jaśka, że załapał wcześniej różnicę między tym, co ma sens i tym, co zdecydowanie sensu nie ma.
Ile można osiągnąć odpowiednim wychowaniem!
© 2024, Jo. All rights reserved.