Re…

Rehabilitacja… To bardzo ciekawe, ile różnych znaczeń ma to słowo… Nie sądzicie? Mnie ostatnio zdominowała jako „usprawnianie osób niepełnosprawnych”, ale nie mogę oprzeć się pokusie rozpatrywania jej pozostałych kontekstów. Dajmy na to podczas ćwiczeń na davidach. Bo w czasie manualnej fizykoterapii to raczej się nie da. Za bardzo boli. Ale na maszynach, kiedy człowiek koncentruje się głównie na tym, żeby utrzymać zakres i nie wyjeżdżać poza zielone pole zasięgu, to już można.

I w zasadzie do mojej obecnej sytuacji mam jeden komentarz. To znaczy byłoby ich więcej, ale musiałaby wtedy zmienić kategorię bloga na 18+, a mi się nie chce.

Jeśli czujesz (albo co gorsza wiesz), że wysiada ci sprawność – działaj. Od razu. Nie czekaj, aż osiągniesz master level w odraczaniu i szukaniu pretekstów, że może później. Bo później będzie trudniej, ciężej i drożej. Na przykład moje obecne starania odzyskania sprawności zżerają nasze fundusze na dom na wsi, co ma druzgoczący wpływ na moją psychikę, więc jak już mnie przestaną rozsmarowywać na tej kozetce do masaży, to będę musiała poszukać psychoterapeuty od depresji. Szał.

Idź się naprawić! Nie czekaj!

To nie jest takie straszne! I mówię to ja – osoba, dla której jakikolwiek wysiłek fizyczny jest zaprzeczeniem istoty życia. Żebyście wiedzieli, jakich używałam argumentów, żeby tylko trzymać się daleko od jakiegokolwiek sportu… Miszczyni!

Mając absolutną świadomość tego, co robię ze swoją kondycją, jak nieprzytomna goniłam chłopaków do sportu. Na szczęście oni lubili ćwiczenia. Baseny, rowery, tenisa itd., więc nie było problemu. Janek lubi do tej pory i całe szczęście. Potrafi po całym dniu pracy i dwóch spacerach z Luną oraz kursie rowerowym do sklepu, wyżebrać jeszcze wieczorny czas wolny, „bo by się przeszedł”. Ale z Kubą już jest gorzej, bo po tym, jak zrezygnował z jogi, powoli wycofał się również z innych aktywności i niechętnie do nich wraca. A to bardzo, bardzo źle dla niego. Bo siedzi w swoim pokoju i się zapada. I między innymi po to potrzebne nam są wakacje nad morzem, bo Kuba wchodzi wtedy w schemat: plaża, pływanie, spacer. Albo dom na wsi, bo tam jest większa szansa, że „na wyjeździe” Jakub pogra w boccia albo badmintona, ewentualnie poszaleje w ogrodowym baseniku.
I teraz siedzimy i knujemy, jak przekonać go do przejażdżki rowerowej? Jak zachęcić do wyjścia na basen?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że straciliśmy zapał i rozpęd i sami przypominamy sflaczałe kapcie.

Ale wracając do mojej terapii: weszłam w drugą fazę. Do masaży i wyginania na macie doszły ćwiczenia na maszynach, wymuszających pracę wyizolowanych mięśni. Znaczy: ustawionych na pracę konkretnych partii, nie że ci wyciągają mięśnie, ćwiczą a potem wklejają z powrotem. [dżołk taki wisielczy]

Te maszyny są genialne i nikt mi nie powie, że nie. I jeśli ja, sama i osobiście, zapisałam się na dwa miesiące ćwiczeń (niezależnie od masochizmu w każdy poniedziałek o świcie, w postaci fizykoterapii manualnej), i nie szukam żadnych (!) wykrętów, i mimo kosmicznych zakwasów oraz rozsypywania się przy każdej próbie podniesienia iluś tam kilogramów obciążenia, układam swój dzienny plan tak, żeby wcisnąć w niego te zajęcia (na przykład między siedzenie na poddaszu i załamywanie się, że ja tego nigdy nie ogarnę, a leżenie plackiem na łóżku i narzekanie, że nie jestem w stanie podnieść się i dojść do łazienki), to każdy da radę!

I to tyle na dzisiaj. Mam parę tematów w zanadrzu, ale musicie na nie zaczekać. Nie wiem, czy warto, ale i tak napiszę. Trzeba mieć jakieś zasady 😀

© 2024, Jo. All rights reserved.

6 Comments

Add Yours

Leave a Reply