Tak szybciorem, bo tu jest atmosfera hali produkcyjnej i własnych myśli nie słychać, ale nie mam siły odpowiadać każdemu, więc nieelegancko zrobię to hurtem. Forgive me.
Wczorajszą jedenastą rocznicę operacji BlueBloy uczcił pyskówką, łaskawym przyjęciem czekoladowego murzynka zamiast Sachera oraz absurdalnie drogim prezentem, który „rekompensował mu straty moralne i uszczerbek na zdrowiu, spowodowane maszynami do osuszania ścian i wypompowywania wody spod podłogi”, więc w sumie nie ma o czym mówić. Znaczy w kwestii ceny prezentu, bo wypompowywanie nadal kwalifikuje się do trybunału europejskiego. Do praw człowieka i trybunału jeszcze wrócimy, ale najpierw chciałam wyrazić ubolewanie, że w świętowaniu rocznicy zabrakło miejsca i czasu dla refleksji nad ludzką naturą, poświęceniem, wsparciem i niedarciem mordy na matkę, która jako jedyna siedziała z nim w szpitalu non stop, o czym można sobie przeczytać w Codzienniku Agi Pe.
Biorąc pod uwagę moją kondycję (w każdym możliwym aspekcie), obecna sytuacja kwalifikuje się jako uporczywe dręczenie i z każdą minutą jestem bliżej zamordowania męża. I tym razem niemetaforycznie.
Nie mogę powiedzieć, żeby moje odchodzenie od zmysłów robiło na kimkolwiek wrażenie. Właściwie równie dobrze mogłabym być głucha oraz spać kamiennym snem po dwanaście godzin na dobę. Żadna różnica.
ALE
Jest Jakub.
Jakub, którego początkowo zainteresowały zamontowane na dole urządzenia i ze śmiechem dopytywał, przekrzykując hałas, o to całe osuszanie, ale który z każdą godziną coraz mniej się cieszył niecodziennym urozmaiceniem naszej nudnej egzystencji… Aż wreszcie poinformował mnie dziś, że mu to przeszkadza… I że nie da się jeść w domu w takim hałasie i on by wolał iść do restauracji… Dziadek Maciek, słowo daję…
No więc kiedy Jakub zaczął wytracać zaciekawienie na rzecz zniecierpliwienia (a przed nami jeszcze dziesięć dni tego szaleństwa), przypomniało mi się natychmiast, jakie są jego tradycyjne formy protestu. Najłagodniejsza polega na waleniu głową w kamienną podłogę lub co się da. A siłę to on ma konkretną, więc rozwalenie tej głowy czy wstrząśnienie mózgu mamy niejako pod ręką. Piterowi taka światłość umysłu nie towarzyszyła, ale on jest generalnie lotny inaczej, a poza tym spędził wczoraj kilka godzin poza domem: załatwiając z Kubą odbiór orzeczenia oraz na firmowej imprezce, więc może nie zaliczył takiej masakry mózgu i układu nerwowego, jak my. Zresztą on w ogóle jest przygłuchy, swoją drogą, to go tak ten warkot nie dotyka.
I mówcie, co chcecie, ale argument w postaci tracącego wytrzymałość autysty jest wystarczająco konkretny, żeby nawet firma od osuszania go uwzględniła. Chociaż niechętnie.
Będziemy wyłączać urządzenia na noc.
Co do orzeczenia, to tym razem bez udziwnień. Dostał odpowiednie, łącznie z punktem siódmym.
Na pięć lat.
© 2023, Jo. All rights reserved.