Mąż mi kazał wrócić do pisania. Bo podobno odkąd przestałam, to mi psychika siada. Znaczy bardziej, niż kiedy pisałam. No to wracam, bo kim ja jestem, żeby się z własnym mężem kłócić?
Zresztą tak po prawdzie, to nie mam pewności: jajko czy kura? W sensie: psychika mi siada od niepisania, czy nie pisałam, bo mi psychika siadła? Zresztą siadła mi nie tylko psychika, więc może to ma szerszy aspekt. W każdym razie mamy tydzień do świąt, a ja niewiele z własnych planów i deklaracji wprowadziłam w życie, więc wypadałoby się pozbierać.
Co do tego pozbierania, to nauczyłam się informować rodzinę, że będą mieć święta takie, jakie pomogą zrobić. Czyli albo kupujemy wszystko (ekhem, ekhem… ze względu na kondycję finansową, czytaj: tylko to, co niezbędne), albo robią część dań, które chcą mieć na świątecznym stole. ONI. Nie JA. Mnie wystarczą pierogi i kutia. I nagle spoko, Piter i Janek zrobili ruskie (pomimo: „Jo, ja całe dnie jestem w pracy, bo dowożę projekty do końca roku i nie dam rady.”), a jak zaczęłam obcinać menu, to wyszło im na to, że przecież Janek robi świetną polewę, Piter przed robotą może podjechać po mięso, a indyka to w ogóle sam z siebie zamówił, natomiast pierniki trzeba tylko upiec, bo ciasto od miesiąca leży w lodówce.
I jak tak się zastanawiam, to dochodzę do wniosku. A nawet dwóch. Pierwszy jest taki, że kobiety uwielbiają występować w roli męczennic domowego ogniska. Owszem, są uwarunkowane kulturowo i czują presję, żeby sprostać oczekiwaniom. I to miało sens w czasach, gdy była w domu służba, albo wszystkie kobiety w rodzinie wspólnie przygotowywały święta, bo mężczyźni ciężko pracowali poza domem i wracali tuż przed wigilią.
Drugi wniosek wygląda tak: jeżeli święta mają być dla całej rodziny, to cała rodzina bierze udział w ich przygotowaniu. Możemy pominąć niemowlęta, seniorów i chorych. Reszta nie zaszczyca swoją obecnością i wydaje polecenia, tylko bierze aktywny udział w pracach. Oglądając film też można łuskać orzechy.
(nie, nie można użyć gotowych łuskanych, bo są na ogół zjełczałe i ohydne)
Że domownicy wyrażają niezadowolenie? No wyrażają. I co z tego? Nie pomożesz przy sałatce, za którą nie przepadasz, to ja ją sobie sama zrobię. Ale nie będę mieć czasu na robienie dla ciebie makowca, a mnie wystarczy kutia.
Święta spędzamy razem. Nie tylko przy stole. Również w kuchni. I może się okazać, że wspólne gotowanie zacieśnia rodzinne więzi tak samo, jak oglądanie zdjęć z dzieciństwa czy ubieranie choinki. Czego i wam przedświątecznie życzę.
PS.
Jakby co, to pretensje, że znowu przynudzam na blogu, kierujcie to Pitera. TO JEGO WINA!
© 2024, Jo. All rights reserved.