Dawniej poniedziałek był moim ulubionym dniem tygodnia. Ten moment, kiedy po wyczerpującym rodzinnym weekendzie Piter jechał do pracy, chłopaki do szkół, a ja wreszcie miałam kilka godzin ciszy i spokoju. Tęsknię za tamtymi czasami, gdy wszystko było prostsze, a człowiek jeszcze nie wiedział, jak beznadziejna trudna skomplikowana przygnębiająca nieogarnialna będzie przyszłość.
No i mamy poniedziałek. Wszyscy w domu. Jakub od kilku dni uwiesił się na refleksji: „Zrezygnowałem z Klubu w sierpniu. Zajęcia indywidualne w Klubie też nie ma miejsca? Niedobrze”. Czyli że temat jest w nieustannej obróbce i być może nawet nasz syn pojął, dlaczego nie może tam wrócić (oraz że nie jest to wina naszej niechęci do takiego rozwiązania). Tylko że to niczego póki co nie zmienia.
Wczoraj chłopaki uruchomili rowery (po zimowej przerwie), więc taki PLUS, że codziennie mogą zrobić sobie przejażdżkę i oderwać się od zajęć „biurkowych”. Dobre chociaż to, ale naprawdę ciężko mi wykrzesać chociaż trochę optymizmu.
Gdzie, do diabła, jest ten Kuby Fart Życiowy???
© 2023, Jo. All rights reserved.