Był spec od osuszania. Ten, do którego od tygodnia nie mogliśmy się dodzwonić, bo nie odbierał telefonów.
Przyjechał nie do końca w odpowiednim momencie, bo właśnie wróciliśmy z przełożonego na dziś Hangaru, wściekle głodni, ja padłam i nie nadawałam się do użytku, a to wszystko w przeddzień Gęsi Niepodległości.
Że za dużo informacji na raz? No dobra. Rozbiorę.
Hangar to taka wyszalnia do skakania. Ze względu na środowo-czwartkowe zamieszanie z Jaśka kardiologią, musieliśmy upchnąć w grafiku wizytę dzisiaj przed południem, po potem Dominika (Kuby asystentka) ma zajęcia. Zawieźliśmy chłopaków, pooglądaliśmy wystawy w Galerii Mokotów i wróciliśmy – teoretycznie na obiad. No i zamiast obiadu przyjechał wspomniany spec.
Ponieważ padłam zdrowotnie, poszłam na górę się położyć. I na tę górę, czyli do watykanu, pofatygował się Piter z informacją, że trzeba się wwiercić w podłogę.
Moja reakcja zmiotła z powierzchni ziemi Środkową Europę oraz pana fachowca od osuszania, a mąż ocalał jedynie dzięki przypadkowi i swojemu życiowemu fartowi.
Zmiotła, ale najpierw uprzejmie zwróciłam uwagę, że przecież pod branymi pod uwagę wiercenia płytkami, jest ogrzewanie podłogowe! I jeśli się przez nie przebiją, to trzeba będzie zrywać całą podłogę na dole, a przypomnę, że jest listopad. No i ja sobie w ogóle nie życzę takich atrakcji, jak rozpruwanie całego dołu, bez względu na porę roku. Na co mój małżonek (waham się, czy eks, czy jedynie nieodżałowanej pamięci), najwyraźniej straciwszy resztki instynktu samozachowawczego, zamiast odpowiedzieć: „Ten człowiek chyba oszalał.” rzucił coś w rodzaju: „Inaczej się nie da. Jak ci coś nie pasuje, to sobie sama zejdź na dół i sprawdź.”. Idiota.
Żyje. Bo wczoraj pękła mi żyła w palcu i mam wyłączoną z funkcjonowania prawą dłoń. Ma farta, bo inaczej szykowalibyście paczki do aresztu dla mnie i opiekę całodobową dla Jakuba.
Więc ja z tą ręką, co boli jak cholera i początkami szewskiej pasji, mój mąż – totalnie nie łapiący, co palnął (tak przynajmniej twierdzi, ale ja mu wierzę mniej więcej jak Madre, która od dwóch dni próbuje mi wmówić, że jest niepoczytalna, bo przecież w życiu by mi nie powiedziała, że ma moje problemy życiowe w nosie!) oraz stojący dla własnego bezpieczeństwa jedną nogą w progu gość od osuszania. Wyobrażacie sobie?
FAN TA STY CZNIE
Co do awarii: woda dostała się między płytki a izolację, pod którą jest ogrzewanie podłogowe. I tam sobie stoi. Ściany ciągną ją jak dreny, w tej chwili w części parteru są wilgotne na wysokość około pół metra i nie schną, za to malowniczo odpada z nich tynk. Szczególnie uroczo wygląda to wokół gniazdek od prądu. Dodatkową atrakcję stanowi fakt, że mokre są ściany za wielkim kredensem i biblioteką, których za cholerę nie da się ruszyć bez zdemontowania. W sumie to nie wiem, czy w ogóle da się je zdemontować bez uszczerbku. Ale jeśli się tych ścian za nimi nie odsłoni, to mamy szansę na pleśń, na powierzchni piu o meno trzy metry na trzy. Dwa razy.
Plan jest taki: trzeba ściągnąć Żenię i zapytać, czy da radę wykuć ładnie dwie lub trzy płytki na środku podłogi w przedpokoju, tak żeby się potem dało wkleić w te miejsca nowe. Bo akurat kilka płytek powinniśmy mieć gdzieś w garażu. Chyba. Równolegle trzeba ściągnąć naszego stolarza z zadaniem odsunięcia tych mebli. Oraz pojechać do IKEI po kartony, zapakować w nie zawartość biblioteki 3×3 metry i kredensu o podobnych wymiarach. Wtargać te kartony na poddasze, bo tylko tam się o nie nie pozabijamy. Wypieprzyć połowę garażu (bo w garażu trzymamy meble do wywiezienia na wieś, co nastąpi Bóg wie kiedy) żeby można było dostać się do ściany, którą płynęła woda z rozszczelnionej rury. Poodsuwać lodówki, zamrażarki i inne pomniejsze szafki – a ten, kto u nas był, wie dobrze, że w tym domu pomieszczenia są wielkości blokowej, czyli „salon” ma 16 metrów, kuchnia – 5, jadalnia będzie z 12, więc bardzo jestem ciekawa, gdzie je przesuniemy? Potem wjedzie tu sprzęt do osuszania i już w ogóle nie da się przejść inaczej, jak bokiem z wciągniętym na maksa brzuchem. Następnie około 2 tygodni szaleństwa pod tytułem działających pomp i suszarek, 24 na dobę. Z autystycznym Jakubem, pierdzielniętym dżekiem raselem i moją nadwrażliwością na dźwięki.
I ja jestem niezmiernie ciekawa rachunku za prąd… Madre mi mówi: „W ogóle o tym nie myśl.”. No pewnie. Potem po prostu nie dostanę pieniędzy na życie, bo wszystko pójdzie na elektrownię. W tym domu nie można dopuścić do wyłączenia prądu, bo na prąd jest wszystko: światło, kuchnia, ogrzewanie, woda… A ja mam po prostu o tym nie myśleć…
Szukam ładnej puenty, ale chyba mi zabrakło.
© 2023 – 2024, Jo. All rights reserved.