Wprawdzie powiedzenie: „Więcej szczęścia, niż rozumu.” nie dotyczy Pitera, ale czasami trudno zaprzeczyć, że mój mąż ma w życiu niebywałego farta. Na przykład z oknami. Bo nie wiem, czy pamiętacie tę historię z ubiegłego roku, kiedy wydał część spadkowych pieniędzy nie-do-ruszenia-na-dom na trzytygodniowe wakacje? Co prawie skończyło się zbrodnią w afekcie albo przynajmniej rozwodem? I potem nie miał czym zapłacić Panu Robertowi za dach? Ten jadzik*.
No więc zostaliśmy na zimę z tym dachem i folią w otworach okienno-drzwiowych oraz nieutuloną w żalu potrzebą zamknięcia wiejskiej rezydencji stolarką zewnętrzną. Chociaż nie jestem pewna, czy powinno się mówić o stolarce w przypadku wyrobów z plastiku – bo to chyba oczywiste, że na drewniane nas nie stać. To znaczy w sumie na plastikowe też nie i właśnie tu leży sęk.
Ale minęła zima, podobno nadeszła wiosna, a wraz z nią świński fart mojego męża i rozliczenie podatkowe. I jak się pewnie już zaczynacie domyślać: zwrot znacznie nadpłaconego podatku, za który natychmiast postanowiliśmy zrobić okna i drzwi – nawet jeśli miałyby być plastikowe.
Piter zadzwonił do Pana Roberta, z powodu toczniowej niedyspozycji intelektualnej nieustannie nazywanego przeze mnie Panem Rafałem albo Romanem i uruchomił Etap Drugi. Albo Czwarty – trochę się pogubiłam. Machina poszła w ruch i najprawdopodobniej pod koniec maja na Ziemię Przodków przyjadą okna, drzwi oraz ekipa montująca.
Tylko że pod koniec maja…
Ale nie będę tu wam spojlerować…
*cytat z Nowych Szat Króla [The Emperor’s New Groove, DISNEY 2000] – nie powinniście się jednak trochę podszkolić, skoro czytacie ten dopisek?
© 2023, Jo. All rights reserved.