Jak myślicie, ile razy wygłaszałam powyższą kwestię? Bo ja to oceniam jako „do wyrzygania”. A zgadniecie ile razy odbieram telefony, rozpoczynające się od: „Wiem, że nie lubisz rozmawiać przez telefon, ale…” (i tu pada jedno z następujących: *pomyślałem/am że raz możesz, *to taka wyjątkowa sytuacja, *nie chce mi się pisać, *tak będzie szybciej, *to za dużo, żeby pisać, *raz nic ci się nie stanie oraz *albo zadzwonię, albo w ogóle nie będę się odzywać – i na moje „no to trudno”, słyszę „nie rób sobie jaj”). I ja mam tu dwie refleksje.
Po pierwsze nikt oczywiście nie dzwoni z premedytacją, żeby mi dokuczyć. Nie. Ludzie po prostu totalnie mają w głębokim poważaniu innych. To ta druga refleksja. Nie przywiązują wagi do cudzych próśb, bo to nie ich problem. A ja w ogóle mam dzikiego farta, bo moja rodzina od zawsze zajmuje stanowisko, że Joasia znowu coś sobie wymyśliła i nie trzeba się tym w żadnym stopniu przejmować. Niezależnie czy chodzi o trudy życia z autystycznymi dziećmi, czy kończącą się atakiem astmy alergię na zapachy.
Więc ja może jeszcze raz uprzejmie przypomnę. Może dotrze.
To nie jest fanaberia. Tu nawet nie chodzi o męki introwertyka, który musi podjąć relację z ludźmi, których nie widzi i nie jest w stanie ocenić niewerbalnych sygnałów towarzyszących konwersacji. To jest kwestia neurologiczna.
Mam tak przebodźcowany system nerwowy, że każdy zbędny lub nieprzewidziany dźwięk powoduje u mnie fizyczny ból. Rozmowa przez telefon, gdzie prosto do ucha lecą te dźwięki (a nie daj Bóg chrząknięcia, kaszlnięcia czy brzęczenie na linii), jest torturą, którą można porównać z leczeniem zęba bez znieczulenia podczas migreny z aurą. Jeśli nie potraficie sobie tego wyobrazić, to nie wiem, co by mogło pomóc. Skrzypienie styropianu na szybie? Dyskoteka z hałasem na poziomie 100 decybeli? Serio nie wiem.
To jest ból. Normalny fizyczny ból. Bębenków a potem głowy. Nie fanaberia, że mi się nie chce z jakiegoś niezrozumiałego powodu gadać przez telefon. Jasne?
Oczywiście włącza mi się wtedy syndrom grzecznej dziewczynki. Mówię: „ależ nie ma sprawy” i „och, daj spokój” zamiast się rozłączyć. Mogłabym przecież nie odebrać połączenia, ale to by było takie nieuprzejme, prawda? Więc szukam różnych wymówek, albo wysyłam sms, że napisz do mnie. Nope. Nic nie działa.
Więc ja sobie postanowiłam noworocznie, że przestanę wreszcie cierpieć. I nie będę odbierać telefonów. Tak po prostu. Z przyjemnością odpiszę. Chętnie podyskutuję na żywo. Ale rozmawiać przez telefon nie będę.
Nie, że się na kogoś obraziłam.
Pora zatroszczyć się o własne zdrowie i komfort życia.
Swoją drogą… to bardzo ciekawe, ale jedynymi osobami, z którymi normalnie rozmawiam przez telefon, jest Janek i Piter. Ale to chyba specyfika oprogramowania. Włącza mi się inny tryb. Zresztą z Piterem przez telefon załatwiamy wyłącznie sprawy na cito, jak weryfikacja listy zakupów albo ustalenia odnośnie wizyt lekarskich.
Ach, bo ja do tego stopnia nie rozmawiam przez telefon, że jeśli trzeba gdzieś zadzwonić, żeby umówić wizytę lekarską, to dzwoni mój mąż. Tak, również w przypadku moich wizyt u moich lekarzy.
Natomiast jeśli chodzi o Janka, to ja mam alternatywną osobowość, wytrzymałość i system nerwowy. A telefon jest smyczą, dzięki której mój autystyczny syn jest w stanie poruszać się poza domem bez bezpośredniego nadzoru. Więc tu normalne zasady nie mają zastosowania. Ostatecznie siedziałam z nim w szpitalu miesiąc, prawda? Gdzie sama ze szpitala uciekam po kwadransie, ciężej chora, niż do niego wchodziłam.
© 2025, Jo. All rights reserved.