Nie zostawaj influecerem

Na zakończenie mojego niefortunnego romansu z social mediami zafundowałam sobie książkę Janka Strojnego o tytule jak powyżej. Książkę bardzo dobrze napisaną, której wcześniejsza lektura (gdyby ta książka zaistniała kilka lat wcześniej) niczego by w moim życiu nie zmieniła, ale której treść idealnie koresponduje z moimi kilkuletnimi obserwacjami i wyciąganymi z nich wnioskami.

Janek Strojny. Mistrz Internetu. Czy tam Tik Toka. Na jedno wychodzi. Człowiek, który rozpoznawalność i kupę kasy przypłacił zdrowiem, a niewiele brakowało, aby życiem. I teraz o tym napisał książkę, ku przestrodze oczywiście.

Część książki brzmi jak autolaudacja. Ale ta druga część pokazuje socialmediowe bagno i jest jasnym ostrzeżeniem: nie warto. Chcecie wiedzieć: co i dlaczego? Musicie sami przeczytać. Ja was w tym nie wyręczę, bo to są takie wnioski, do których albo dochodzi się samemu, albo nikt nas nie przekona. Natomiast powiem wam, że lektura Nie zostawaj influencerem, była dla mnie okazją do ostatniego spojrzenia wstecz, na piętnaście lat blogowania, fejsbukowania i instagramowania. Na warsztaty i szkolenia, publikacje i kursy. Na wszystko, co prowadziło do pytania:

Dlaczego ja to w ogóle robię?

No właśnie…


Nie zostawaj influencerem, Janek Strojny

© 2024, Jo. All rights reserved.

10 Comments

Add Yours
  1. 1
    Tetryk56

    Moim zdaniem punktem krytycznym jest pogoń za zasięgiem, motywowana chęcią rywalizacji i nadzieją na związane z tym profity.
    „Nie za to ojciec syna prał, że grał, tylko za to, że się chciał odegrać”…

    • 2
      Jo

      Dokładnie o to chodzi! Nie o samo istnienie social mediów, ani o funkcjonowanie w nich i z nimi. To narzędzie. Rzecz w tym jak i do czego się go używa.

      Strojny punktuje patologię. Np. wspomnianą pogoń za followersami i maniakalne wręcz analizowanie zasięgów. Obsesję, żeby nie spaść w statystykach. Dramaty spowodowane algorytmami. A to jest misterna machina oddziaływań na psychikę, która potrafi zmiażdżyć tych, którzy usiedli do internetowego „jednorękiego bandyty”.

  2. 3
    Quackie

    Hm, a ja to rozgraniczam: Facebook jest głównie do kontaktów z koleżeństwem tłumaczostwem, czasami, owszem, z czytelni(cz)kami, ale markę osobistą buduję głównie przez Instagram. Z różnym powodzeniem.

    I nie gonię za zasięgami, wręcz przeciwnie, staram się „sprzedawać” w social mediach tylko profesjonalną część życia, a nie wrzucać relacji co kwadrans.

    • 4
      Jo

      Aaaleee Pan nie jesteś influencerem, tylko intelektualistą, używającym social mediów! I to jest zasadnicza różnica. Bo influencer całe swoje życie koncentruje wokół kont. Rzadko jednego. Teraz to musi być Tik Tok, ale dla podtrzymania uwagi równolegle leci IG (bo FB to już przeżytek dla emerytów), a nie zaszkodzi mieć jeszcze kanał na YT. Zresztą nie wiem, bo nie siedzę w branży, a konta na Tik Toku w życiu nie założę.

      Można by powiedzieć, że bycie influencerem (czy też aspirowanie do) to sposób życia, ale mnie jednak bardziej kojarzy się z chorobą psychiczną. Takim zespołem natręctw. Wiecznym przymusem sprawdzania statystyk, wchodzeniem w role, które przyciągną i utrzymają publiczność, obsesją regularnego wrzucania kontentu, bo inaczej się wpada w otchłanie Internetu, gdzie słońce nigdy nie dochodzi. Strojny opisuje sytuacje, w których tygodniowa choroba oznaczała internetową śmierć, bez opcji odbudowy zainteresowania widzów, wcześniej lajkujących każdą wrzuconą pierdołę! Pary, które rozstawały się, bo to drugie miało jedynie milion followersów! Panikę, że się nie stworzy rozpoznawalnej marki (kurna, MARKI!!!) a potem panikę, że gdziekolwiek się ruszysz, nie jesteś anonimowy! Swoją drogą: przeraża mnie świat, w którym ludzie żyją w jakiejś kretyńskiej, wykreowanej on line rzeczywistości, nie mającej nic wspólnego z prawdziwym życiem.

      I wracamy do punktu: Internet to narzędzie. Reszta zależy od tego, kto, jak i do czego go używa.

      • 5
        Quackie

        Dziękuję pięknie, mam nadzieję, że nie jestem influ 🙂

        Tak, to prawda, jak się milczy, to odpadają followersi.

        A z anonimowością bywa różnie, na targach w Poznaniu nie dałem ani jednego autografu na przykład :))) wcześniej po kilka (i na Vivelo też kilka) – miałem wrażenie, że to dlatego, że nic rozpoznawalnego w moim przekładzie nie wyszło.

        • 6
          Jo

          Ale bo nie wrzucasz reelsa na IG dwa razy dziennie, to skąd mają twarz znać???

          Chociaż nie… Ci od reelsów i tiktoka nie chadzają raczej na targi książek… Kurna, nie te targety!

          • 7
            Quackie

            Otóż chadzają i bywają gwiazdami. I wydziela się dla nich (i fanek/ fanów) specjalne przestrzenie (w Poznaniu – osobne hale targowe, w Warszawie na Vivelo – płytę Stadionu Narodowego), żeby kolejki do selfika i autografu nie zasłaniały normalnych stoisk targowych.

            A owszem, nie wrzucam 🙂 myślisz, że powinienem? Ale znów: praca tłumacza nie jest aż tak atrakcyjna, żeby wrzucać, fotka dziennie typu „ja przy biurku” zanudzi ludzi naśmierć. A za dużo nie mogę pisać o bieżącej pracy, bo mam zastrzeżenia w umowach, żeby buzia na kłódkę.

            Dlatego influ wrzucają fotki z życia, co jedli na obiad, dokąd pojechali, jak wygląda ich kotek. A ja nie. No, może kotkę kiedyś. Ale nominalnie to jest kotka syna, nie moja, więc co ja się będę lansował. Poza tym nawet nie siada mi na klawiaturze 🙂

  3. 9
    Jaerk1

    Nie mam tik toka. Nie ogarniam Insta, fejsa ledwo, ledwo. Korzystanie z sieci pochłania tyle czasu, że człowiek powinien być przerażony takim marnotrawstwem tych utraconych godzin w realnym życiu. A nie jest i to jest najgorsze.

    • 10
      Jo

      True. Mnie to przeraża. Tak ze cztery lata temu olśniło mnie na wakacjach, ile rzeczy robię, nie mając przez dwa tygodnie roamingu… Teraz już wszędzie jest wi-fi, więc dupa. I jeszcze jak mi się ekran rozwalił i telefon pojechał do serwisu – co za wolność… na odwyku… Nawet nie chciało mi się włączać kompa…

      Dlatego się powoli wyłączam. Wywaliłam konto Rutyny na FB. Insta zostawiam, bo zaczęłam się uczyć reelsów i chcę zobaczyć, czy uda mi się robić coś fajnego. Tak hobbystycznie, bo mi się mózg wyjaławia. Waham się przy Oberżynie, bo szkoda mi tylu lat pracy, ale na wszelki wypadek zaczęłam przenosić przepisy na papier… Bo jak zlikwiduję bloga, to z głodu umrzemy bez przepisów 😉

      Czas pokaże, ale naprawdę dużo mam od jakiegoś czasu przemyśleń na ten temat.

Leave a Reply