Nastawialiśmy się na powtórkę z Chagalla, tymczasem okazało się, że Chagall jest dopiero w trzeciej sali, zaś w dwóch pierwszych znajduje się swoisty misz-masz. I od razu utwierdziłam się w przekonaniu, że kompletnie nie rozumiem sztuki współczesnej. Na przykład królika, ewidentnie zrobionego z hotelowych kapci i szlafroka.
Ale w ostatniej sali był Chagall – tym razem wspaniale wyeksponowany na szarym tle, co po ubiegłorocznej czerwieni przyjęliśmy z ogromną ulgą. Niestety wystawione prace nie zaskoczyły nas nowością, ale przyjemnie było na nie popatrzeć. W spokoju, bo w przeciwieństwie do ubiegłorocznego finisażu mieliśmy luz, przestrzeń i brak napierającego tłumu zwiedzających. Raz jeszcze potwierdziło się, że chodzenie na wystawy ostatniego dnia nie jest najlepszym pomysłem 😉
Wychodząc postanowiliśmy zajrzeć (wreszcie) do części starożytnej. Dość szybko, bo Jakub miał już trochę dosyć, ale ponieważ ekspozycja nawiązywała do znanych Paniczom z włoskich muzeów tematów, obyło się bez większych dramatów.
Jak mam być szczera: gdyby dziesięć lat temu ktoś mi powiedział, że będziemy z chłopakami mogli chodzić po muzeach – nie uwierzyłabym. Życie jednak bywa zaskakujące. Czasami.
© 2023, Jo. All rights reserved.