Jak tam wasze majówki? Udane?
Ja to się nawet nie zdziwiłam, że zachorowałam tuż przed majowym… no właśnie czym? Bo przecież nie weekendem, skoro w tym roku świętujemy niemal tydzień (a jeśli się weźmie dwa dni urlopu, to dziesięć dni). Normalnie nazwałoby się to majową przerwą albo świętem, ale u nas musi być weekend i już. Może zostańmy po prostu przy majówce, może być?
No więc ja osobiście majówek nie lubię. Bo na ogół cała rzecz rozbija się o dylemat, co będziemy rozpalać: grilla, czy kominek? Ale nie tylko o to chodzi. To znaczy w ogóle nie o to chodzi. Chodzi o tłumy i kasę.
Po pierwsze wszędzie jest pełno ludzi. Wyjście na ścieżkę pieszo-rowerową koło naszego osiedla grozi śmiercią pod rozpędzonymi rowerami lub kalectwem. No ewentualnie ostrym wkurwem, jeśli się zdąży na czas uskoczyć i wyplątać z psiej smyczy (pół biedy, jeśli własnej). Galerie handlowe przeżywają oblężenie (wiem, sprawdziliśmy, bo przecież May the 4th be with you – prawda? oraz promocje na zestawy Star Wars LEGO). Łazienki Królewskie chwalą się szesnastoma tysiącami odwiedzających pierwszego dnia majówki!!! Drogi wyjazdowe z miasta nie zachęcają (nawet jeśli się nie dusisz z powodu późno rozpoznanej alergii). No właśnie, wyjazd… Raz jeden, jedyny, wybraliśmy się na majówkę do Sopotu. Z Madre. Przeżycie nie do zapomnienia (głównie z powodu dzikich tłumów powoli sunących deptakiem wzdłuż morza). Ceny również. No więc jak to sobie wszystko zestawiliśmy, to doszliśmy z Piterem do wniosku, że nie reflektujemy. I zasadniczo jest to jeden z powodów robienia kurnika na Ziemi Przodków. Ale ponieważ w tym roku kurnik składa się z gołych ścian przykrytych dachem, to sami rozumiecie – przykucie do nebulizatora nawet mnie tak bardzo nie dobiło.
A jak wam mija majówka?
© 2023, Jo. All rights reserved.