
Wrzuciłam wczoraj na FB takie zdjęcie i wywołałam burzę.
Zarówno pod zdjęciem, jak i w prywatnych wiadomościach, sporo osób wyrażało zaniepokojenie… moją (nie-)poczytalnością.
Nikt nie zapytał, co się dzieje. Nikt: czy potrzebuję wsparcia lub pomocy. Wszyscy skarcili mnie, że co ja tutaj odjaniepawlam.
Trochę mi to przypominało sceny z filmów, w których ktoś z trudem wychodzi z jakiejś dziury w ziemi, a stojący na jej krawędzi zamiast podać rękę, odczepiają chwytające brzeg palce i spychają wychodzącego z powrotem w przepaść.
Żeby nie było: przywykłam, bo większość mojego życia tak wygląda, więc w sumie nie zrobiło to na mnie zabójczego wrażenia. Natomiast w szerszym aspekcie ma to przerażający wydźwięk, bo jasno dowodzi, jak mało jesteśmy empatyczni. Ktoś mający życiowe trudności prędzej spotka się z krytyką, niż z pomocą. Nawet wtedy, kiedy udało mu się zebrać siły i szukać (czy nawet znaleźć) rozwiązania swoich problemów. A to wymaga nie lada odwagi i determinacji, zwłaszcza jeśli jest się samemu ze swoim problemem.
Najbardziej urzekła mnie troska Madre, która od lat jasno deklaruje, że nie interesują jej moje problemy, również małżeńskie i w trudnych sytuacjach zawsze bierze stronę Pitera, bywa że ostentacyjnie. Tak, jesteśmy wyczerpani niecodzienną codziennością. Do granic wytrzymałości. Tak po ludzku. I jakoś nie przypominam sobie żadnego wsparcia czy pomocy z jej strony, więc nieco zdumiewa mnie nagła obawa, że „o matko, coś się posypało”.
Ale spójrzmy na temat nieco szerzej.
Każda toksyczna relacja woła o natychmiastową ucieczkę!
Niestety nie zawsze jest ona możliwa. Ale jeśli jest, to człowiek ma prawo się ratować, zanim będzie za późno. A związek, to nie tylko małżeństwo, proszę państwa. I jeśli miałabym na tym etapie życia zostawiać za sobą trudne związki i odzyskiwać siłę, to byłyby nimi relacje z rodzicami i rodzeństwem, a nie rozwód. Bo całe życie szarpania się z dotkniętymi NPD ludźmi przeorało mi mózg, wypruło emocjonalne flaki i kilka razy doprowadziło na skraj samobójstwa, pozostawiając daleko w tyle wszystkie problemy z autystycznymi dziećmi i nieudolnie próbującym mnie zgładzić małżonkiem! Tak, moja rodzina zmieliła mnie na proszek, wielokrotnie. I nadal uważa, że to ja jestem problemem w całej rodzinnej układance.
To zdjęcie zrobił mi Piter, w empiku. Potem uśmialiśmy się z przeczytanego na chybił-trafił zdania, które brzmiało jakoś tak: „Miałam nadzieję, że mój mąż się zmieni.”. A następnie nieco się pokłóciliśmy, bo zirytowało mnie to, że mąż znowu zrobił mi zdjęcie, które nadawało się do publikacji jedynie po takim wykadrowaniu, że mnie nie widać, na co mąż odparował, że jestem jedyną osobą, której nie da się zrobić przyzwoitego zdjęcia, po czym wróciliśmy do domu i zrobiliśmy sobie uproszczone tintoretto, zanim wspólnie zajęliśmy się obrabianiem siedmiokilogramowej dyni (na zaś) i mac’n’cheese dla Paniczów (na kolację). I ten opis można by w zasadzie potraktować jako anegdotyczne streszczenie naszego małżeństwa.
A co do naszego rozwodu, to obawiam się, że jest on nierealny. Z kilku powodów i bez względu na to, jak bardzo mnie mój mąż życiowo dobije. I chyba najlepiej przedstawia to nasza niedawna konwersacja:
P: No dobrze, rozwiedziemy się. Kto tu zostanie, w tym domu?
J: Chłopaki, więc chyba i ja, bo ktoś z nimi musi tu siedzieć. Poza tym nie stać mnie na mieszkanie.
P: A ja?
J: Ty się możesz wyprowadzić. Ale nadal będziesz musiał płacić kredyt za dom.
P: No to bez sensu. A nie mogę zostać w moim pokoju?
J: W sumie możesz. Będziesz miał bliżej z zakupami. No bo przecież ktoś musi jeździć na zakupy, a ty masz samochód.
P: I po tych wszystkich lekarzach…
J: I po tych wszystkich lekarzach.
BB: Zaraz, a co z wakacjami?
J: Racja. Wakacje. Pociągiem nie pojedziemy.
P: To po co ci właściwie ten rozwód, jeśli nadal mamy tu razem mieszkać, robić zakupy i jeździć na wakacje?
BB: Dobre pytanie…
J: Bo ja z wami dłużej nie wytrzymam. Wpędzacie mnie do grobu. I jesteście totalnie niereformowalni.
P: Wiesz ile to kosztuje przy mojej pensji? Ten rozwód? To nie lepiej za te pieniądze zrobić łazienkę na wsi? Żebyś mogła tam wyjeżdżać i od nas odpoczywać?
J: No w sumie…
J: Słuchaj Piter, ale chyba zmieniły się przepisy i teraz nie obliczają opłaty za rozwód od wysokości wynagrodzenia, tylko płaci się 600 zł.
BB: ZA PÓŹNO. Już ustaliliście!
© 2023, Jo. All rights reserved.