Kiedy wszystko jest nie tak, jak powinno…

czyli Wielkanoc ’24

Wiem, że trochę nie po kolei, ale pomyślałam, że w tym całym autystycznym narzekaniu trzeba czasem poruszyć Naprawdę Ważne problemy, więc opowiem wam o naszej ostatniej Wielkanocy. Bo była absolutnym szczytem niepowodzeń i jako taka Generalna Porażka może kogoś podnieść na duchu 😉

Nie wyszło nam wszystko, co tylko mogło nie wyjść oraz kilka rzeczy dodatkowo.

Przede wszystkim: padłam i chłopaki musieli sami ogarnąć to, co ja dotychczas ogarniałam. Nie powiem, jak im wyszło, bo padnę ponownie. Następnie z różnych względów przenieśliśmy Święta z Łodzi do Warszawy, co wiązało się z przyjazdem Madre. I koniecznością doprowadzenia mansardy do stanu używalności. Swoją drogą ciekawa jestem czy uda mi się dożyć chwili, kiedy mansarda (nie, no wcale nie jesteśmy snobami i słowa poddasze nie używamy jedynie przez przypadek…) będzie ogarnięta na stałe?

Kiedy już ustaliliśmy, że nie myjemy okien a ogródek ogarniamy na tyle, na ile nie ma wyjścia, w domu wybuchła autystyczna bomba, po której szlag mnie trafił. Możliwe, że miały w tym udział sterydy, na których jechałam przez cztery dni, żeby nie umrzeć. I jak im (w sensie: domownikom) drugi dzień polecenia pisałam na komunikatorze, bo nie byłam w stanie nawet szeptać (astma w akcji), to mnie Piter wywiózł do fryzjera, żebym chociaż na dwie godziny poszła z domu w cholerę.

Jak mnie zobaczył te dwie godziny później, to mu mowę odebrało, bo Anastazji rączka nie drgnie przy cięciu, a ja zdaje się powiedziałam: „Niech pani robi, co chce.”.

Nie wyszły nam serniki, babka się zbyt przypiekła a żelazny mazurek kajmakowy Teściowej po prostu popłynął. Prawo serii. Na dodatek Jakub truł dupę, bo jadąc ze święconką musieliśmy zaparkować nie na tym parkingu a potem w Lany Poniedziałek dał nam tak do wiwatu, że nawet BlueBoy, który niefortunnie tę erupcję wkurwu wywołał swoim nieprzemyślanym komentarzem, przyszedł się kajać, a Madre osłupiała widząc, jak w rzeczywistości wygląda nasza rzeczywistość (powtórzenie /rzeczywiście/ zamierzone). I nie był to Prima Aprilis.

I jeśli teraz żal wam nas, to powiem, że były to wyjątkowo fajne święta, na luzie i z piękną pogodą. I jeżeli uważacie, że chyba totalnie sfiksowałam, to nawet nie będę się z wami spierać.

Jo.

PS.
Dzięki Mamo za odwiedziny i jajka faszerowane oraz znoszenie moich tekstów nt nieudanego kajmaka. Jakoś ci to kiedyś wynagrodzę 😉

© 2024, Jo. All rights reserved.

4 Comments

Add Yours

Leave a Reply