H(o)uston…

… mamy problem!


Będzie w skrócie, bo pracuję nad nierozwlekaniem wątków.

Po Nowym Roku daliśmy się namówić na wizytę Jakuba w Klubie – tym, co w ubiegłym roku dostarczył nam niezapomnianych emocji, których konsekwencje nadal zbieramy. Spotkanie z kolegami (a niektórych Kuba zna od dziewiętnastu lat) było bardzo udane, a przy okazji okazało się (coś mi ten skrót słabo wychodzi…), że po zmianach personalnych w Klubie jest fan-tas-tycz-nie. Aż za bardzo, bo Jakub postanowił zmienić zdanie i tam wrócić. Tyle że ten powrót jest niemożliwy, z bardzo prozaicznego powodu, jakim jest brak miejsca. Brak miejsca jest argumentem, którego Kuba nie rozumie, bo przecież „powiedział, że chce tam wrócić”, prawda? Wszelkie próby wyjaśnienia naszemu starszemu synowi zaistniałej sytuacji można w dużym skrócie porównać do rzucania grochu o ścianę, tylko bez grochu i ściany. No.

Na chwilę pojawił się pomysł, że może Kuba wpadałby tam z własną asystentką, ale ze względów głównie proceduralnych jest to niemożliwe. Więc Kuba zajęcia domowe z asystentką uznał za zło, które mu uniemożliwia jeżdżenie do Klubu. Proste, nie?

A, bo mamy asystentkę, która jest pełna dobrej woli i chęci, tylko trochę za dużo mówi i stawia diagnozy sytuacyjne po pięciu minutach konwersacji. I to jest chyba niereformowalne. I Kuba za chwilę z nią nie wytrzyma (chyba, że ja wcześniej). Bo pomijając kwestię chemii i dotychczasowych doświadczeń z terapeutami i nauczycielami, początek naszej współpracy trafił na niekorzystną spacerowo pogodę, więc siedzą w domu i ja tylko słucham, kiedy Jakub pierdzielnie drzwiami i powie, że więcej na dół nie zejdzie. A jesteśmy chyba blisko. I my zasadniczo powinniśmy podziękować i się rozstać, ale cały czas mamy nadzieję, że kiedyś nadejdzie wiosna i może chociaż raz w tygodniu Kuba wyjdzie gdzieś z asystentką, a nie z nami. Na przykład na wizytę do psychologa.

I tu pojawia się wątek pani psycholog, która opiniowała Kubę latem zeszłego roku, dała nam sporo przydatnych konkretów, zapowiedziała indywidualną pracę – wiecie, taką z perspektywami i dobrym planem, a następnie… zniknęła – chwilę przed wyczekaną przez dwa miesiące wizytą. No. I Piter się nieco podłamał, mnie to średnio ruszyło, bo przywykłam do nagłych zwrotów akcji (chyba, że pytacie o lekki wkurw, to owszem). Ale umówiliśmy się do jakiegoś innego psychologa, zaproponowanego przez poradnię w zamian. I jeśli coś z tego wyjdzie, to Kuba mógłby tam jeździć z asystentką, prawda? Bo jak nie, to ja nie wytrzymam tu ich zajęć (o ile Jakub nie zrobi tego wcześniej).

I mogłabym ten wpis podzielić na więcej akapitów, coś tam wyboldować, coś rozstrzelić. Wrzucić kilka nagłówków i separatorów, ale wtedy nie zakręciłoby wam się w głowach przy czytaniu i może załapalibyście sens, ale pozbawiłabym was możliwości współodczuwania tej oszałamiającej karuzeli mentalnej, jaka jest naszym udziałem (i której końca raczej nie widać). No to co wam będę żałować?


JA CHCĘ NAD MORZE!!!

© 2023, Jo. All rights reserved.

4 Comments

Add Yours
  1. 1
    Quackie

    Zaczekaj chwilę, teraz jest tu tak sobie. No chyba że świeci słońce, wtedy jest jako tako, ale wciąż, hm, nie tak jak latem. Czy też ogólniej, o nieco cieplejsze porze.

    • 2
      Jo

      No TU też jest tak sobie… A łabędzie na zamarzniętym Bałtyku to ja już w życiu widziałam, więc wiesz… 😉

      • 3
        jaerk1

        Mr. Q. się nie zna bo mieszka nad morzem i nie wie jak to jest jak morze jest oddalone kilkaset km od lądu. Jednym słowem nieważne jaka pogoda – ważne, żeby było morze.
        Ps. zmęczył mnie ten komentarz podwójnie. Osłabłem:-)

        • 4
          Jo

          No bo tak dwóm osobom na raz odpowiadać, to jest przecież niczym dniówka na przodku!!! I ja to rozumiem! A Mr Q jest w tej uprzywilejowanej sytuacji, że morze mu codziennością, do nie docenia.

Leave a Reply